Z wizytą w Jolinkowie.
Przyznam się Wam szczerze, że od dziecka nie lubię „chodzić
po ludziach”. Bardzo chętnie widzę u siebie gości, ale jak ja mam do kogoś iść,
to pięć razy się zastanowię, a za szóstym razem rzucę monetą. Być może z tego
powodu niektórzy mogą uważać mnie za osobę nietowarzyską, a ja najzwyczajniej w
świecie nieśmiała i wstydliwa jestem! :-( Czasem jednak trzeba się przełamać i
popracować nad tym „schorzeniem”. Jak wspomniałam we wcześniejszym wpisie,
brakuje nam jeszcze, jako ludziom obcym w Małopolsce, odpowiednich kontaktów.
Będąc czytelniczką bloga Jolinkowo, odkrywszy, iż jego właścicielka mieszka
niemalże za płotem (tylko godzinka drogi od Woli, cóż to jest?!), uznałam, że
się wproszę tam na krótką wizytę. Jola, na ile zdołałam wywnioskować z bloga,
wydała mi się osobą sympatyczną, serdeczną, która mogłaby podpowiedzieć nam,
czy doradzić w sprawach związanych z osiedleniem się. Nie pomyliłam się ani
troszeczkę.
Do Joli wprosiłam się via e-mail jeszcze w Zapuście, by
ustalić dogodny termin spotkania i nie zwalić się Joli nagle na głowę, jak
zajęta jest przy gościach. Termin został pi razy oko ustalony, dostaliśmy
wytyczne, jak do Jolinkowa dojechać. Wydrukowałam sobie opis trasy zdając sobie
sprawę, jakie to ważne. Mieszkam na odludziu i na stronie internetowej publikuję
mapkę dojazdu. Proszę swoich gości, aby wydrukowali sobie ten obrazek, a dojadą
do nas, jak po sznurku. Niestety, mnóstwo ludzi lekceważy moje prośby i potem
kręcą się po wsi, jak te zagubione pszczółki. Byłam zatem bardzo grzeczna, nie
dosyć że wydrukowałam opis dojazdu to jeszcze wysłuchałam wskazówek Joli
udzielonych nam telefonicznie dzień przed wizytą.
-Tylko jedźcie ten ostatni odcinek bardzo powoli- prosiła-
Na jedynce.
Potem okazało się, że podobnie, jak w naszym przypadku, nie
wszyscy jej turyści są zdyscyplinowani, co niekiedy kończy się awarią
zawieszenia. O nie, my awarii mieliśmy już serdecznie dosyć!
Trasa do Jolinkowa okazała się być dokładnie taka, jak
opisała ją Jola. Z kartką w ręku udało się nam bez żadnego błądzenia dotrzeć do
celu na umówioną godzinę. Nie powiem, dojazd zrobił na nas kolosalne wrażenie.
Byliśmy uprzedzeni, że jest to droga gruntowa przez las, ale do głowy nam nie
przyszło, że to będą prawdziwe ćwiczenia terenowe 21 letnim seatem.
-No, jak po tej wspinaczce seat nam się nie rozleciał, to
znaczy, że już wszystko, co było konieczne zostało naprawione- stwierdził Chłop
i pomaszerowaliśmy rozsiąść się u Joli, by ochłonąć po podróży.
Muszę szczerze przyznać, że krajobraz Małopolski mocno mnie
dołuje. Rozumiem oczywiście, że nie możemy nikogo zmuszać, aby mieszkał w
skansenie cierpiąc niewygody i rezygnując ze zdobyczy cywilizacyjnych
współczesnego świata. Dlatego o taki, a nie inny krajobraz nie obwiniam
mieszkańców, tylko stwierdzam fakt. We wsiach Małopolski w obecnych czasach
znajdują się niemal tylko i wyłącznie nowe, współczesne domy. Jeśli gdzieś zachowała
się stara chałupa, stanowi niebywałą rzadkość. Mogę sobie marudzić, gdyż jako Dolnoślązaczka
jestem przyzwyczajona do XIX-wiecznych domów, które mają swój specyficzny
klimat i piękny wygląd z epoki. Mamy tu zachowane całe wioski, gdzie
praktycznie nie ma nowego budownictwa. W takich domach, po dołożeniu niezbędnej
infrastruktury, mieszka się znakomicie. Małopolskę kształtowały zupełnie inne
czynniki. Przed wojną były tu przede wszystkim małe drewniane chałupy. Po
wojnie zakazano wznoszenia tradycyjnych drewnianych domów. Zmieniała się też
mentalność ludzi, gdyż powoli zaczęliśmy wszyscy być globalną wioską. Każdy
chciał mieć nowoczesny, murowany dom. Nasiliło się to w latach 90-tych. Drewniane
domy popadały w ruinę, były małe i niewygodne. Obok nich lub na ich miejscu,
powstawały domy murowane. Nie wiem, czy to tylko moje odczucie, ale te podkrakowskie
nowe domy wydają mi się tak malutkie i ciasne, jakby tradycja pozostała, a
zmienił się tylko materiał z którego są wznoszone. I w kontekście tego zapamiętanego
małopolskiego krajobrazu ujrzałam dom Joli.
Owszem, widziałam dom Joli na blogu i na stronie
internetowej. Żadne zdjęcie nie odda klimatu i uroku tego miejsca. Tam trzeba
być i to zobaczyć. Naprawdę nie dziwię się, że mimo ekstremalnego dojazdu turyści
do Joli pchają się drzwiami i oknami. Sama bym się pchała, gdyby nie moje
obowiązki związane z tą samą branżą. Można mieszkać w starej drewnianej, małej
chałupie po dawnemu, bez udogodnień choćby w postaci toalety. Wiem, że są miłośnicy
takiego stylu życia. To jednak zdecydowanie nie moja bajka. W mojej bajce jest
miejsce na styl, który obrała Jola. Znakomicie połączyła cechy tradycyjnej
chałupy ze zdobyczami cywilizacji. Mało tego, potraktowała to wszystko na
sposób artystyczny.
Ciekawiło mnie, z punktu widzenia zawodowego, jak udaje się
jej tym swoim miejscem na ziemi oczarować turystów. Ludzie w dzisiejszych
czasach mają spore wymagania, wiem to po swoim gospodarstwie. Dziś standardem
jest jeśli nie toaleta w każdym gościnnym pokoju, to przynajmniej osobne WC,
niezależne od gospodarzy. Jola nie ma miejsca na osobną toaletę. I jak widać,
nie ma to żadnego znaczenia.
Spędziliśmy u Joli ponad godzinę jeśli nie dwie. Nagadać się
nie mogliśmy do tego stopnia, że w połowie zdania wsiadłam do auta, bo zdałam
sobie sprawę, że wątki nam się nie skończą. Po tym czasie, zjeżdżając wolno w
dolinę (na jedynce oczywiście), zaczęłam się zastanawiać nad fenomenem
Jolinkowa. Malutka chatka, fakt- śliczna, jak z obrazka, wspólna izba
(kuchnia), malutkie pokoiki dla gości, wspólna łazienka (ale jaka!) i chętnych
na wypoczynek nie brakuje. Odpowiedź jest oczywiście prosta. To Jola jest sprawcą
tego wszystkiego z tą swoją naturalną serdecznością,
otwartością, autentyczną gościnnością i bezinteresownie ofiarowaną pomocą w
nawiązaniu kontaktów. To ona sprawiła, że 5 minut po zapukaniu do jej chaty
poczułam, że mogłabym tu spędzić życie.
W dzisiejszym świecie, gdzie rządzi kasa, a wszyscy chcą się nachapać
małym kosztem, dając innym od siebie jak najmniej, takie miejsca, jak
Jolinkowo to prawdziwe perełki, wyspy na morzu komercji i degrengolady, które
powinniśmy pielęgnować, jak skarb. I mówić o nich całemu światu. Po wielokroć mówić!
Wracając do Dworu zaczęłam się zastanawiać, czy mam taką
osobowość, która pozwoli mi stworzyć miejsce, ciepłe i przytulne mimo swoich dużych rozmiarów? Przestrzeń, do której moi goście zechcą wracać?
Achhh, jak nie, jak tak?! A Tuskulum? Magia działa Riannon, my jesteśmy najlepszym przykładem:-)))
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :-)
UsuńNo właśnie, skąd takie wątpliwości, skąd dylematy? Dasz radę, bo jak nie Ty, to kto? Nie mniej jednak dwór nie będzie mała chatka, może i dobrze, klimat będzie inny, z racji samego budynku oczywiście. Ale atmosferę tworzycie Wy, nie nowoczesna łazienka i super telewizor. To jest wszędzie. Oprócz podstawowej wygody, ważne jest miejsce, jego urok, klimat, dusza. Magia zadziała, za co mocno trzymam kciuki i w co wierzę. W swej wierze z pewnością nie jestem odosobniona, bo masz swoich sympatyków:)
OdpowiedzUsuńPozdrówka:)
Sęk w tym, że ja z natury jestem/byłam odludkiem, dlatego schowałam się w chatce pod Izerami na lata długie. Z drugiej strony 12 lat odosobnienia spowodowało, że znów chcę wyjść do ludzi. Czy obsługa gości w takim dużym obiekcie mnie nie przytłoczy, nie spowoduje chęci ucieczki? Hm... mimo wszystko chcę podjąć to wyzwanie i zobaczyć, czy się sprawdzę.
UsuńZawsze możesz się schować na strych - chyba jest olbrzymi! Dasz radę. Wiesz, kiedy na blogu tuskulańskim piszesz o Chłopie, a tutaj o Krzysiu, to mnie się kręci w głowie. Ale z drugiej strony, od razu przypomina mi się Krzyś z Kubusia Puchatka i wszystko mam ustawione. :-)
UsuńTak, mamy jeszcze do dyspozycji prawdziwy betonowy podziemny bunkier :-) Efekt sraczki umysłowej decydentów z Politechniki Krakowskiej :-)
UsuńWiesz, ja na blogu Tuskulum to się głownie nabijam z Chłopa i z siebie samej. Tutaj mi nie bardzo wypada nabijać się ze spadkobiercy tak zacnego rodu :-) Rodzina czyta :-) Formy Krzyś używamy na co dzień, zatem jestem tu bardzo autentyczna.
Jak mi się znudzi bycie grzeczną, to pociągnę bloga Tuskulum jako "Chłop i ja", albo "moje życie z Chłopem" :-)
Agniecha, wprawdzie mam opory przed łażeniem po ludziach, ale wpadłabym jeszcze do Ciebie zerknąć na koniki zanim się wyniesiemy, ok?
No wpadaj! Jak najbardziej!
UsuńTen bunkier na pewno się przyda na słoiki i inne przetwory.
UsuńBez zadnego problemu stworzysz taką atmosferę,że ludzie będą przyjeżdżać i WRACAĆ :) naprawdę nie mogę się doczekać aż obejmiecie włości i co z tego zrobićie. Przebieram nóżkami z niecierpliwości
OdpowiedzUsuńMy też niecierpliwi w tej materii jesteśmy, ale musimy jeszcze troszeczkę poczekać, choćby do wiosny :-)
Usuń