15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.

środa, 22 października 2014

Nowy Wiśnicz- stolica regionu.

Jeszcze do końca nie ochłonęliśmy po intensywnie spędzonym dniu w lokalnym muzeum w Lanckoronie, ale chyba było nam wciąż mało, gdyż w niedzielę postanowiliśmy odwiedzić stolicę naszego regionu, czyli Pogórza Wiśnickiego- Nowy Wiśnicz. 

Jest to miejscowość związana ze sławnymi rodami Kmitów i Lubomirskich oraz miejsce urodzenia artysty Juliusza Kossaka. Akurat zaczytuję się we wspomnieniach Magdaleny Samozwaniec („Maria i Magdalena”) i zwróciłam na ten fakt uwagę. Byliśmy przede wszystkim zainteresowani zamkiem i oczywiście znów napaliliśmy się na lokalne muzeum mając nadzieję, że zobaczymy jakieś etnograficzne zabytki, które dadzą nam pogląd na temat przedmiotów będących w codziennym użytku właściwych dla tego terenu. 

Niestety, nie dane nam było zobaczyć cokolwiek z owych rzeczy, ale jak to w naszym życiu bywa, czekała na nas w lokalnym muzeum następna niespodzianka.




Wysiedliśmy z auta w centrum Nowego Wiśnicza. Miłego mieszkańca, który wytoczył się z osiedlowego sklepu monopolowego w upalny niedzielny poranek, zapytaliśmy o drogę na zamek. Pokazał nam palcem kierunek, wyraził zaniepokojenie, że przyjechaliśmy aż tutaj, ponieważ pod zamkiem jest parking. „Nic nie szkodzi”- rzekłam- „przy okazji zwiedzimy sobie miejscowość”.
Trochę się zmartwiłam, że przyjdzie nam iść jakiś spory kawał drogi, ale widocznie moje pojęcie odległości jest zupełnie inne niż człowieka, którego jedynym ruchem w przestrzeni jest zejście z piętra bloku do monopolowego sklepu usytuowanego na parterze. W każdym razie, już po kilku krokach zobaczyliśmy górujący nad okolicą zamek. Po drodze jednak wpadła mi w oko tablica informująca, że w budynku, który mijaliśmy znajduje się regionalne muzeum. Świetnie, to będzie nasz następny cel. Podeszłam do drzwi, by sprawdzić, do której godziny placówka jest czynna i czy w ogóle dostaniemy się do muzeum w niedzielę. Nagle zza drzwi wyłonił się człowiek i… nas złowił.
-Państwo do muzeum?- zapytał, a ja natychmiast po głosie i błysku w oku zidentyfikowałam kolejnego miłośnika swojego regionu, który jest gotowy za cztery złote od osoby poświęcić nam cały swój dzień. 
–Yyyy… tak, ale najpierw chcielibyśmy zwiedzić zamek i przyszlibyśmy do pana za jakąś godzinkę, dwie.
-Ale my mamy w południe spotkanie rodziny naszego regionalnego malarza Stanisława Klimowskiego. Wejdźcie teraz, bo potem będzie sporo zamieszania.
-Jeśli tak, to oczywiście wejdziemy.

Wiecie chyba, co się stało później? Wsiąknęliśmy na dłużej w muzeum regionalnym, które było przede wszystkim galerią malarstwa, a nie etnograficzną wystawą. I wiecie, że też nam się podobało? 





Oczywiście, nasze zauroczenie miało przede wszystkim swoje źródło w entuzjazmie naszego gospodarza. A był nim artysta malarz pochodzący z Wiśnicza -Ryszard Goliński. Pan Ryszard ma na swoim koncie wiele prestiżowych wyróżnień, jego prace były prezentowane w wielu europejskich ośrodkach, doceniona została również jego praca, jako pedagoga w Liceum Sztuk Plastycznych.
Choć z początku poczułam się rozczarowana brakiem zabytków etnograficznych, to już po chwili chłonęłam informacje i opisy poszczególnych dzieł lokalnych malarzy. Niestety, niewiele znam się na malarstwie, nie umiem nawet patrzeć na obraz we właściwy sposób, po prostu nikt mnie tego nigdy w życiu nie uczył. Tymczasem te dwie godziny spędzone na rozważaniu, czy autor dobrze uchwycił perspektywę, gdzie popełnił błąd, kiedy poczuł się znudzony i dokończył dzieło na odczepnego, nie tylko mnie zainteresowały, ale też sporo nauczyły. Tego dnia, przede wszystkim ze względu na rodzinny zjazd, w galerii królował artysta Stanisław Klimowski.  Kiedy podziwialiśmy jego sztukę portretowania dzieci, zarówno pana Golińskiego, jak i mnie zaskoczył Chłop. Poinformował nas, że w rodzinie znajduje się portret babci autorstwa Klimowskiego. Artysta namalował go, kiedy babcia była małym dzieckiem. Na panu Golińskim zrobiło to spore wrażenie. Obiecaliśmy podesłać zdjęcie obrazu, z czego muszę z przykrością przyznać, jeszcze się nie wywiązaliśmy. Po powrocie z wycieczki i zrelacjonowaniu jej telefonicznie Mamuśce dowiedzieliśmy się, że w rodzinie są jeszcze dwa obrazy Klimowskiego. Myślę, że trzeba je ujawnić światu, bo wszystko na to wskazuje, że lokalny malarz Klimowski wielkim i uznanym artystą był.

Rzuciliśmy okiem i przeanalizowaliśmy innych autorów prezentowanych w muzeum, między innymi Jana Stasiniewicza. 


Przed wojną mieszkał on i tworzył w Wiśniczu -rodzinnej miejscowości swojej żony. Podczas wojny, żyjąc w skrajnych warunkach, brał czynny udział w ruchu oporu a ten w Nowym Wiśniczu był niezwykle prężny. Partyzanci AK „Szczerbiec” przeprowadzili udaną akcję w miejskim ratuszu rabując żołnierzom Wehrmachtu kasę i przeznaczając ją na dalszą walkę z okupantem.


Obrazy naszego gospodarza p.Golińskiego


Dzwonek... Loretański (?)

lufa armaty



ruchoma szopka

Wisienką na torcie była prezentacja przez pana Golińskiego własnych prac na wyświetlaczu aparatu. Muszę przyznać, że zrobiły na nas pozytywne wrażenie. Zaczęłam się nerwowo kręcić, kiedy prace okazywały się coraz śmielsze, a ekran ukazywał momenty historycznych erotycznych olśnień autora, takie jak nagie dziewczęta w łaźni. Sama nie mogę ze sobą dojść do ładu- uwielbiam dekadencję i chaos, z lubością zaczytuję się w ekscesach narkotykowych, pijackich i erotycznych bohemy różnych epok, a bezpośredni kontakt z cudzymi fantazjami wprowadza mnie w stan delikatnej paniki. „Nie, nie”-jęczałam sobie w duchu cichutko, by nie urazić autora- „ więcej nie chcemy widzieć” :-)

Jeszcze tylko wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej i po dwóch godzinach wyszliśmy na zalane słońcem miasto. Udaliśmy się na zamek, ale tam nie było już tak fajnie. Lokalni miłośnicy regionu rozpieścili nas swoim zaangażowaniem i poświęcaniem czasu tylko nam. Zamek zwiedzaliśmy z grupą około dwudziestu osób, nie było zatem czasu na pytania, czy rozwinięcie zagadnień nas interesujących. Mnie interesowały sprawy własnościowe rodziny Lubomirskich, gdyż zamek popada może jeszcze nie w ruinę, ale na pewno w zapomnienie. Podobno ta drażliwa kwestia została omówiona na początku, a my dołączyliśmy do grupy ze trzy minuty spóźnieni.





Chyba najciekawszym miejscem na zamku jest krypta grobowa. Mieści ona kilka bogato zdobionych sarkofagów, między innymi Stanisława Lubomirskiego uznawanego za twórcę potęgi rodu Lubomirskich.

Zwróciłam uwagę na późnorenesansowy (manierystyczny) ornament okuciowy, ponieważ bardzo mi się on podoba.



Sam zamek, wzniesiony w stylu renesansowym, przebudowany za czasów Stanisława Lubomirskiego w stylu wczesno barokowym z elementami manieryzmu został w XVII wieku otoczony pięciobocznymi fortyfikacjami. Nawiązują one do włoskiego stylu związanego z renesansem „palazzio in fortezza” (cóż, z przykrością trzeba stwierdzić, że zawsze Polska stanowiła zaścianek Europy i nowe mody przybywały do nas ze sporym opóźnieniem). Najważniejszą cechą tego typu założeń są oczywiście walory obronne, mnie jednak zawsze bardziej pociąga filozofia, niż pragmatyzm. A filozofia architektury renesansu włoskiego opierała się na odkrytych na nowo traktatach Witruwiusza, a przez to zrozumieniu proporcji oraz matematycznego porządku we wszechświecie. Koło symbolizowało Boga, kwadrat ziemię, a pięciobok człowieka z głową  na górze oraz czterema kończynami (człowiek witruwiański). Takie założenie miało więc swoje głęboko ukryte symboliczne znaczenie.

człowiek witruwiański (źródło Wikipedia)

wzorcowa "palazzo in fortezza" Caprarola

I jeszcze trochę fotek z zamku:



Ówczesna technika 3D. 
To wygląda na trójwymiarowe, ale w rzeczywistości 
jest namalowane.



łoże- domyślam się po dekoracji, że w męskiej sypialni :-)


współczesna koronka klockowa- szacun!


oryginalne freski

trwały przygotowania do ślubu


fragment po fortyfikacji

piękne widoki z zamku


troszkę obciachowe sklepienie :-)

ale ten portal mi zaimponował!


Zawsze mnie zastanawiało,
po co stawiać takie dziwactwa w historycznych miejscach
tu na dziedzińcu zamkowym




Po wyjściu z zamku miałam ochotę na podjechanie kilka kilometrów do Lipnicy Murowanej, gdzie ponoć znajdują się ciekawe drewniane domy podcieniowe. Trochę mnie rozbawił fakt, że szukam drewnianego budownictwa w miejscowości określanej mianem „murowanej”.  Niestety, kilka kroków pod smażącym niemiłosiernie słońcu sprawiło, że zasłabłam. Tamtego dnia pozostało nam już tylko wrócić do domu i leniwie spędzić resztę dnia, między innymi na dopieszczaniu kotka, nieco rozzłoszczonego naszą długą nieobecnością.