15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.

niedziela, 2 lutego 2014

Wizyta wrześniowa- część 4.

Pierwszy dworski mebel, czyli walczymy z systemem.

Przejmując na powrót Dwór zastaliśmy puste ściany. Nie było dosłownie nic, prócz tego, czego nie dało się wyrwać ze ściany, czyli umywalek, kabin prysznicowych oraz kibelków. Chociaż owszem, ze ścian powyrywano jakieś drobiazgi, o czym świadczyły dziury w kafelkach nad wanną. 


Oczywiście, nie mam do nikogo o to pretensji, ponieważ wyposażenie było prywatną własnością dzierżawców, tylko stwierdzam fakt. W czerwcu przyjechaliśmy do Dworu z pełną przyczepą sprzętów- od materaca po telewizor. Ten telewizor, przyznam się Wam szczerze, zabrałam tylko dlatego, że bałam się go zostawić w domu. Jest to chyba najcenniejszy sprzęt, jaki mógłby wynieść z chałupy ewentualny złodziej. Z tej racji, że zostawialiśmy chałupę na 10 dni bez żadnego dozoru po raz pierwszy, dostałam na tym tle małej paranoi. Na całe szczęście nic się wówczas nie stało, a zarosła pajęczyną furtka dawała świadectwo, iż nikt przez czas naszej nieobecności na posesję nie wchodził.

Wspomniany podwójny welurowy materac pożyczyliśmy od przyjaciela, ponieważ nasz dawno na strychu zjadły myszy. Miło wspominałam pobyty pod namiotem i spanie na tego typu materacu, ale nie wzięłam pod uwagę, że miało to miejsce 20 lat temu. Od tamtej pory przywykłam do wygody i kręgosłup też posunął się w latach wraz ze mną. Dotarło to do mnie po pierwszej spędzonej na materacu nocy. Materac miał mikro dziurki. Nie dosyć, że było mi niewygodnie, to jeszcze obudziłam się na flaku z tyłkiem na podłodze. Kręgosłup podziękował mi za to bólem pleców. Tak przemęczyliśmy się przez cały czerwcowy pobyt, zatem we wrześniu kupno łóżka stało się sprawą priorytetową. Nie będziemy przecież wieźć łóżka z Zapusty, poszukamy jakiegoś sklepu na miejscu. Małopolska wydała mi się bogatsza w stolarzy, niż Dolny Śląsk. Znając jednak życie,  które nawet najprostsze rzeczy potrafi komplikować, zakupiliśmy na wszelki wypadek w Biedronce nowy welurowy materac, z którego wprawdzie wystawały mi stopy i marzłam, ale spełnił swoją funkcję przez pierwsze dwie lub trzy noce.


Kiedy wędrowaliśmy po Gdowie czekając na naprawę auta, weszliśmy do dwóch sklepów z meblami. Szukaliśmy przede wszystkim łóżka drewnianego i zależało nam na lokalnej produkcji. Wcześniej przejrzałam oferty na allegro i widziałam, że w okolicy jest sporo producentów drewnianych mebli. Kiedy jednak pytaliśmy o łóżka, które nam się podobały, okazywało się, że w hurtowni ich nie ma, że trzeba czekać na realizację zamówienia. Hurtownia okazywała się mieścić gdzieś w środkowej Polsce, a terminy wyznaczano na 3 tygodnie oczekiwania. Meble oczywiście były drogie, bo zarabiała na nich sieć pośredników. Producent rzemieślnik dostawał jak zwykle najmniej.

Myślałam, że z wiekiem przejdzie mi chęć walki z systemem, że dostosuję się do współczesnego świata. Guzik prawda. Z wiekiem mam coraz większą świadomość, czym kieruje się rynek i kto zarabia najwięcej. Coraz bardziej mnie to wkurza. Jaki jest sens kupować w sklepie trzy razy droższe meble, skoro w regionie jest sieć producentów? Wyszliśmy z obu sklepów zdegustowani. Postanowiliśmy powrócić do wersji pierwotnej. Choćby miało się to wiązać z podróżami (cóż, przynajmniej zwiedzimy region), będziemy szukać mebli bez pośredników.

Odebraliśmy auto z warsztatu i następnego dnia pojechaliśmy do Jolinkowa. W drodze powrotnej w oczy rzucił mi się spory budynek z napisem "Meble holenderskie i niemieckie". Niestety, nie mieliśmy czasu, aby się zatrzymać, bo psiaki czekały zamknięte we Dworze już ponad cztery godziny. Bądź co bądź jest to dla nich obce miejsce i nie wiadomo, co może im strzelić do głowy.

Po tego typu sklepach spodziewam się wszystkiego, od śmietnika po porządnie prowadzony salon. Mogę porównać je do lumpeksów, w których albo ciuchy są wrzucone i zmieszane w koszach, albo pięknie wyeksponowane na wieszakach. Lumpeks wtedy nazywa się "outlet". Lumpeksów i „śmietników cywilizacji” nie lubię, choć w tych ostatnich zdarza mi się znaleźć jakąś perełkę (w koszach brzydzę się grzebać). Outlety kocham nad życie, ponieważ nie ma wizyty, żebym nie wyszła stamtąd z nowym, markowym ciuchem dosłownie za grosze. Coś mi mówiło, że ten budynek to odpowiednik outletu.

Następnego dnia nie mieliśmy pomysłu, jak spędzić czas. Jak przystało na modelowych leniuchów, w ogrodzie nie chciało nam się pracować, zatem postanowiliśmy podjechać do upatrzonego poprzedniego dnia sklepu. Coś nam się ubzdurało, że znajduje się on na obrzeżach Gdowa. Jedziemy i jedziemy, a tu nic. Sklep okazał się być usytuowany na obrzeżach Dobczyc, na szczęście od naszej strony. To znaczy, gdyby był po drugiej stronie Dobczyc, nie stanowiłoby to dla nas już wielkiej różnicy. 
Kiedy przekroczyłam próg sklepu, dosłownie mnie zatkało. Byliśmy jedynymi klientami w ogromnej sali wypełnionej po brzegi pięknymi komisowymi stylowymi meblami. Po prostu bajka. Od razu podeszła do nas starsza przemiła pani, archetyp babci z bajki o Czerwonym Kapturku, na widok której doznałam uczucia, że nie dosyć, że wyjdziemy z tego salonu z łóżkiem, to jeszcze zostaniemy stałymi klientami. Z trudem powstrzymywałam okrzyki zachwytu. Jestem pewna, że gdybym miała w tamtym momencie możliwości finansowe, od razu wyposażyłabym cały Dwór. Nie obchodziło mnie, że to przecież repliki, nie oryginały antyków. Meble były solidne, drewniane, pięknie stylizowane, używane, ale w większości wypadków bez widocznych śladów zużycia. Ceny wydały mi się bardzo rozsądne. W końcu wybraliśmy łóżko w komplecie z szafkami nocnymi i okazało się, że możemy je mieć jeszcze tego samego dnia nie ponosząc kosztów transportu. 


Wieczorem przywiózł je młody równie sympatyczny człowiek. Chwilę porozmawialiśmy, okazało się, że to firma rodzinna. Babcia siedzi w sklepie i zajmuje się klientami, wnuk rozwozi zamówione meble, a średnie pokolenie zajmuje się całą logistyką i sprowadzaniem akcesoriów z zachodu Europy. Rodzinne małe firmy, szczególnie prowadzone przez przemiłe osoby, mieszczą się całkowicie w moim systemie wartości związanej z popieraniem lokalnych inicjatyw. Meble może nie są od lokalnego producenta, ale kupując je, wspieramy miejscową rodzinę. I są bardzo eko, ponieważ u nas znajdują swoje drugie życie. Oczywiście, najważniejszym kryterium dla nas jest fakt, że nam się podobają.

Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać kolejnej wizyty w tym sklepie, ponieważ samo buszowanie po nim to ogromna przyjemność.
Nie wiemy, czy to łóżko ostatecznie będzie naszym prywatnym sprzętem. Być może podczas wyposażania Dworu zachwycimy się jakimś innym meblem. Jedno jest pewne- nie zmarnuje się. Mamy do wyposażenia w łóżka 12 gościnnych pokojów.


Reszta wrześniowego pobytu upłynęła nam spokojnie na robieniu inwentaryzacji i drobnych prac ogrodowych. Załatwiła nas ogrodowo Mamuśka przywożąc ponad setkę cebulek kwiatowych. Sadziliśmy je przez dwa dni, mam wrażenie, że czasem bez ładu i składu. Ciekawa jestem, czy na wiosnę to wszystko wyrośnie. 

Psy oczywiście nie chciały wracać do domu. Fiona ułożyła się w swoim ulubionym miejscu pod orzechem i trzeba było ją do auta zaciągać prawie na siłę.


Uprzejmie informuję, że pompa wody, ani nic innego, wbrew zapewnieniom pana mechanika z Gdowa, nam nie pękło. Do domu zajechaliśmy spokojnie i bez scen.

10 komentarzy:

  1. Zaczytuję się w Tej jakże niezwykłej historii dworu, kibicuję gorąco i czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrowienia ślę :)
    Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspaniale, bardzo dziękujemy :-) Historia Dworu będzie przeplatać się z naszymi losami :-)

      Usuń
    2. Wiem dzięki czemu, Wasze losy będą zapisywać się na nowych kartach historii dworu, jednocześnie sprawiając że to co jest już historią, dzięki Tobie, wielu ludzi może ją poznać, jakby nie było u źródeł.
      Moim skromnym zdaniem Wasze losy, na tamtym blogu z muzeum w tle i te teraźniejsze tu w dworze to fantastyczny materiał na książkę, i dopełnienie całości.

      Usuń
    3. Bardzo dziekuję za ciepłe słowa. Na książkę jeszcze chyba musimy zasłużyć. Na razie jesteśmy w rozkroku, tak jakby w połowie tomu ;-) Jestem ogromnie ciekawa, czy podołamy wyzwaniu. Zapewne na laurach nie spoczniemy nigdy, bo nie mieści się to w naszym stylu życia i systemie wartości, ale jeszcze chciałabym czegoś dokonać, zanim pomyślę o ewentualnej książce :-)

      Usuń
  2. Riannon, Wasz pierwszy zakup meblowy do Dworu takze zdobylby moje serce gdybym byla w tym sklepie :) Na pewno trafia Wam sie kolejne "diamenty", ktorymi upiekszycie (jak to mawial moj dziadek) swoj nowy dom. Przyznam, ze bardzo lubie sklepy, o ktorych piszesz.
    Ja rowniez czekam na ciag dalszy :)
    P.S
    1.Dobrze, ze kafelek i baterii nie zabral byly wlasciciel, bo niektorzy to nawet gumolit zdzieraja (bo sie przyda) :)
    2.Stolarzy z Dolnego Slaska mozna szukac w USA, UK i Niemczech ;)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Istotnie, nasi stolarze pracują i godnie zarabiają za granicą. I trudno im się dziwić, bo mają tam dobre warunki zarówno podatkowe (systemowe), jak i płacowe.
      Póki jeszcze nie mieszkamy we Dworze, skupiam się na poszukiwaniu w internecie kontaktów do ciekawych sklepów, antykwariatów, lokalnych artystów, stowarzyszeń. Z przyjemnością muszę rzec, że temat ten zapowiada się różowo. Znalazłam już fantastyczne możliwości do owocnej współpracy. Vivat Internet!
      :-)

      Usuń
  3. Ja też bardzo takie sklepy lubię. Pachnące możliwością jakiegoś odkrycia, znalezienia czegoś, co akurat świetnie pasuj do ...... Tu też taki skład znalazłam, zakupiłam dwie piękne drewniane półki, tylko śmierdzą trochę i muszę nad nimi popracować. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ileż to radości sprawia, takie polowanie i dostosowywanie do własnego stylu, zapachu :-) Ja nadaję nowy zapach drewnu dzięki woskowi- niezwykle intensywnie pachnie i dopieszcza meble.

      Usuń
  4. Nie wiem czemu, ale czasem nie wchodzą moje wpisy. Nic to, skrobię raz jeszcze:)
    Fajnie, że znaleźliście takie miejsce. Skoro lokalni stolarze wysyłają gdzie indziej, mądra decyzją jest wspieranie lokalnej rodziny. Świata nie uzdrowisz, biznes jest biznes. Skoro nie ma na miejscu, to przecież nie będziesz gnać setki kilometrów, prawda?
    Wypatruj perełek, już nie mogę się doczekać umieszczenia ich we Dworze, o czym oczywiście napiszesz:)
    Powodzenia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To musi byc coś z Twoim przesyłem, bo gdyby blogger blokował (czasem się zdarza) to napewno miałabym kopię na mailu u siebie, a nie mam.
      Tak, nie mozna dac się zwariować. Trzeba się dostosować do okoliczności. Najlepiej jest poznać cały lokalny rynek, jego specyfikę i potem wybrać najlepszą dla siebię opcję. Ważne, żeby było z czego wybierać.
      Przez internet odkryłam cudne miejsce w Bochni z antykami. Nie mogę się doczekać wizyty. Kupiłam od nich dwa drobiazgi na próbę przez allegro. Są cudne. Krzyś powiedział: "Najpierw wyrobimy sobie u nich kartę rabatową", a to znaczy, że będą tam duże zakupy :-)

      Usuń

Dziękuję za każdy miły komentarz :-)