15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.

poniedziałek, 30 listopada 2015

Muzeum archeologiczne w Krakowie.

„Sześć dni pracy, jeden dzień w tygodniu na kulturę”- powtarzam sobie to zdanie od kilku miesięcy, jak mantrę. Drugie zdanie, które próbuję wtłoczyć sobie do głowy z nadzieją na realizację brzmi- nie rzadziej niż jeden wpis na blogu na tydzień. I oba te przykazania łamię, obwiniając nie siebie, ale wyciekający gdzieś do innych chyba wymiarów czas.
To nie jest tak, że jesteśmy jakimiś tytanami pracy. Owszem, pracujemy, remontujemy i efekty powoli zaczynają być widoczne. Ale też odpoczywamy, zagłębiając się czy to w lekturze ciekawych książek, czy snując plany i przeglądając czasopisma, Internet w poszukiwaniu inspiracji. Szczególnie teraz, kiedy dni są tak krótkie, gdy nie chce się wstać z łóżka po 8 rano, nie wiadomo jakim cudem już nachodzi wieczór. Tu w Małopolsce ku mojemu zdumieniu, w listopadzie dzień kończy się po 15.00-tej.  Ktoś mi ukradł przynajmniej pół godziny, jak nie więcej, dnia! A że świt nadchodzi tu o tyle samo wcześniej, tego nie rejestruję, bo rzadko wyglądam za okno o 7 rano, nawet latem. Takie z nas śpiochy. W taki krótki dzień i w smętne okoliczności przyrody, trudno się nam wyrwać ze swojego mikrokosmosu. Wtedy człowiek odczuwa naturalną potrzebę zawinięcia się w koc z grzańcem w dłoni, a nie szwendania się po zatrutym smogiem mieście.

Puknęliśmy się wreszcie w głowę i na chwilę otrząsnęliśmy z odrętwienia. Mieszkamy tu od kwietnia i nie byliśmy jeszcze w najważniejszym dla nas muzeum-archeologicznym.

Muzeum archeologiczne w Krakowie ma dwa oddziały- główny mieści się w samym centrum miasta na ulicy Senackiej, natomiast drugi oddział znajduje się w Branicach, obecnie jest to część Nowej Huty. Bardzo słusznie miejscowość ta skojarzyła mi się ze słynnym rodem Branickich, ale na miejscu okazało się, że sprawy nie przedstawiają się tak, jak sobie je ułożyłam w głowie przed wizytą.
Jako, że my zawsze jesteśmy na przekór i w poprzek obowiązujących norm, wybraliśmy się najpierw nie do siedziby głównej, a właśnie do Branic. 

źródło obrazka: http://www.ma.krakow.pl/artykuly.php?i=1.46.147&gl=2&j=0

Wymyśliliśmy sobie bowiem, że w tym pięknym białym klasycystycznym dworku, jaki zobaczyliśmy w Internecie, eksponowana jest interesująca nas kolekcja. Nasza wyprawa miała charakter nie tylko czysto turystyczny, ale i leciutko szpiegowski. Jak też organizatorzy poradzili sobie z ekspozycją muzealiów w dworku?  Może coś nas zainspiruje, lub skłoni o przemyśleń?

Poniedziałek jest dniem, kiedy w Branicach ekspozycję można zobaczyć bez opłaty za wstęp. Trochę się martwiliśmy, że będą z tej okazji tłumy ludzi, ale na miejscu okazało się, że masy turystów kręcą się tylko i wyłącznie po ścisłym centrum Krakowa. W Branicach atmosfera była senna, a żeby się dostać do środka, trzeba było narobić hałasu, czyli wydzwonić kustosza.  I cóż się okazało?
W białym klasycystyczny dworku nie ma ekspozycji, jest tam zaplecze administracyjne.
Biały dworek nie jest rezydencją Branickich.
Za ślicznym białym dworkiem kryje się prawdziwa perełka- oryginalny, renesansowy dwór nawiązujący jeszcze stylem i kształtem do wież rycerskich, zwany moim zdaniem pogardliwie i niesprawiedliwie, lamusem. Rozumiem, że jest to nazwa zwyczajowa, gdyż rodzina Badenich, właściciele majątku po Branickich, urządzili sobie w starym dworku magazyn. Wydaje mi się jednak, że już czas, by zwrócić tożsamość i należny szacunek tej budowli, absolutnie rewelacyjnej i jednej z nielicznych tego typu w naszym kraju.



Przyznam szczerze, że początkowo nie mogłam uwierzyć, że jest to autentyczny renesansowy dworek, myślałam, że takie rzeczy-oryginały- tylko sobie mogę obejrzeć we Włoszech. Naprawdę Krakusy są za bardzo rozpieszczeni bogactwem zabytków w sercu miasta, że nie reklamują, nie promują, nie starają się zwrócić uwagę turystów na ten obiekt.

Ekspozycja wewnątrz dworku wydała mi się zbyt skromna, choć kilka zabytków zwróciło moją uwagę. Pragnę przypomnieć, że przy budowie Nowej Huty okryto olbrzymią liczbę stanowisk związanych ze wszystkim epokami archeologicznymi. To miejsce było dla ludzi szczególnie atrakcyjne z powodu żyznej gleby- czarnoziemu i bliskości cieków wodnych. Wyobrażam sobie, jakie cuda, setki, a może nawet tysiące cudów, muszą kryć się w magazynach muzealnych.


Dla mnie to zabytek nr 1. 
Wygląda jak ceramiczna imitacja worka skórzanego. 
Neolityczne wielkie naczynie. 
Po napełnieniu musiało być niezwykle ciężkie. 
Może nie pełniło funkcji użytkowej? 
To jest własnie cudowne w archeologii.
Zostaje tak dużo miejsca na wyobraźnię.


Tajemniczy przemiot, ale nie jednostkowy. 
Przedmioty o podobnych cechach są znajdowane 
na stanowiskach z okresu halsztackiego (800-450 r p.n.e.) 
Jedni twierdzą, że to lampiony, inni, że kadzielnice. 

Szok! Oryginalny, renesansowy kominek z czasów budowy dworu.



W niedzielę natomiast, również korzystając z dnia otwartego, pojechaliśmy do Krakowa na Senacką. Tam spędziliśmy prawie 3 godziny. Mnie szczególnie ciągnęło w kierunku Egiptu. Nie rozczarowałam się.
W muzeum nie wolno używać flesza, stąd słaba jakość zdjęć. W dziale Egiptu panowały przysłowiowe egipskie ciemności. To też miało swój urok.










Poszczególne ekspozycje z technicznej strony naprawdę zrobiły na mnie wrażenie. Pięknie wyeksponowane zbiory, bardzo ciekawe z punktu widzenia turysty, nie związanego z branżą, rekonstrukcje. Wystawy przyjazne każdemu, zarówno dzieciom, jak i dorosłym.

Mocnym przeżyciem było dla mnie stanięcie twarzą w twarz ze Światowidem ze Zbrucza, tysiące razy oglądanym przeze mnie w książkach, którymi zaczytywałam się od dziecka. Eksponowany jest w osobnym pomieszczeniu, a efektownie oświetlony, robi magiczne wrażenie.



Wystawa poświęcona Egiptowi i Peru zaspokoiła w pełni moje oczekiwania, natomiast nie do końca jestem usatysfakcjonowana wystawą poświęconą archeologii Polski. Absolutnie do niczego nie mogę się przyczepić, gdyż wybrano typowe dla poszczególnych epok eksponaty, które dobrze obrazują rozwój kultur pradziejowych w czasie. Brakowało mi jakichś perełek, spektakularnych zabytków, na jakie jestem pewna, że natrafiono podczas badań tej bogatej w odkrycia okolicy. Zabrakło mi Celtów, którzy byli obecni na tym terenie i na pewno pozostawili po sobie piękną biżuterię i przedmioty użytkowe. Chłop natomiast miał żal, że nie podawano na etykietach muzealnych miejsca znalezienia poszczególnych przedmiotów. Może jest to niepotrzebne dla normalnego turysty, ale dla archeologa mieszkającego w Małopolsce od niedawna, to podstawowa informacja.




Ewolucja w czasie
Homo sapiens Neanertalensis (?) i homo sapiens Chłop :-)



Baba.
Po prostu baba.
Nie wiadomo, po co i do czego 
komu była potrzebna kamienna baba.


 Wiem, że jestem szurnięta na punkcie archeologii i przez to nieobiektywna, wiem, że w Krakowie są dziesiątki fantastycznych miejsc do oglądania, którymi nawiasem mówiąc, będę się z Wami powoli dzielić. Jeśli jednak znajdziecie się w tym mieście, warto wejść do muzeum archeologicznego.
I pamiętajcie o renesansowym dworku w Branicach.

sobota, 14 listopada 2015

Nowoczesność w domu i zagrodzie.

Nie jest tajemnicą, że lubimy otaczać się starymi przedmiotami z duszą. Czas jednak zdradzić Wam inną tajemnicę. Fascynują nas nowe technologie. Wreszcie mamy możliwość i przede wszystkim potrzebę, aby niektóre z nich wdrożyć. Nasz dom dzięki temu stał się wygodny, oszczędny w eksploatacji i ekologiczny. Wiem, że słowo „ekologia”  jest już dosyć wyświechtane, ale ja naprawdę uległam tej magii. Chcę być eko, chcę korzystać z możliwości jakie daje nam współczesna cywilizacja, jeżeli wpłynie to na jakość naszego życia i oczywiście na wysokość rachunków. W znaczeniu „niskość” :-)

We wpisach sprzed kilku miesięcy wspominałam Wam o koszmarnym piecu c.o, jaki zastaliśmy przejmując obiekt. Był to twór, który ział ogniem niczym smok wawelski, a karmił się gazem. Jak go włączaliśmy, by wyprodukować ciepłą wodę, licznik gazu tak wirował, że była obawa, iż odleci.
Pierwszą naszą inwestycją było zrobienie na nowo kotłowni. Z tej racji, że na posesję jest dociągnięty gazociąg, a inne formy ogrzewania wymagałyby zbyt dużych inwestycji, postanowiliśmy przy ogrzewaniu gazowym pozostać. Wybraliśmy nowoczesny piec gazowy kondensacyjny Viessmanna. Był to spory wydatek, ale liczymy na spore oszczędności na rachunkach. Piec kondensacyjny wykorzystuje w maksymalny sposób nie tylko paliwo, ale również skraplanie pary wodnej, dlatego, może niezbyt poprawnie logicznie, ale w sposób działający na wyobraźnię, mówi się, że takie piece mają ponad 100 proc wydajności.




Wspomniałam też wcześniej, że na posesji zastaliśmy zniszczone, zapadnięte i cieknące szambo. Konstrukcja betonowa powinna wytrzymać wieki, ale widocznie jego twórca spartaczył robotę. Długo myśleliśmy, jak rozwiązać ten śmierdzący problem. Nie mogliśmy przecież pozwolić, by nieczystości wylewały się na drogę, jak to miało miejsce podczas użytkowania go przez poprzednich mieszkańców. Tuż po przeprowadzce wysłuchałam wiadomości od mieszkańców wsi, że jak we dworku byli goście, szambo płynęło środkiem drogi. Cała wieś nie tylko widziała, ale przede wszystkim czuła hotelowych gości. To są rzeczy absolutnie niedopuszczalne. Drugą zatem większą inwestycją było zrobienie szamba na nowo. Po długich rozmyślaniach postanowiliśmy nie odbudowywać starego szamba, tylko postawić oczyszczalnię ścieków. Nasz wybór znów padł na nowoczesną, ale również niestety bardzo kosztowną, biologiczną oczyszczalnię BioDisc. Wysoką cenę również ma zamortyzować niski koszt jej eksploatacji. BioDisc jest przystosowany do zróżnicowanego zrzutu ścieków, co ma dla nas duże znaczenie. Dziś we dworku przebywamy tylko we dwójkę, ale w przyszłości może użytkować go nawet 20 osób. Turbiny dysku zasiedlone są bakteriami, które rozkładają nieczystości. System komór daje pewność, że z oczyszczalni wypływa czysta woda. 





„Rybki możecie sobie hodować w basenie”- rzekł wykonawca. 
Lekko się wzdrygnęłam. Oczyszczalnia ma wszystkie ekologiczne atesty i rzeczywiście, można tę wodę wykorzystywać, jak zupełnie czystą. Jednak sama świadomość, że to jest woda z naszych ścieków, raczej nie zachęca do hodowli ryb, chyba że ozdobnych. Wiem, że woda z wodociągu, którą używamy do picia, pochodzi z równie zanieczyszczonych cieków wodnych, ale czego oczy nie widzą…

Naszą największą inwestycją i spełnieniem marzenia są panele fotowoltaiczne. O pozyskiwaniu własnej energii ze słońca myśleliśmy od kilkunastu lat. Początkowo miały to być solary, ale nigdy nie było nas na nie stać. Lata mijały, technologia poszła do przodu, pojawiła się fotowoltaika. Czas też jakby zaczął sprzyjać tej inwestycji. Aby mieć jak najmniejsze w przyszłości rachunki za prąd, lub nie mieć ich wcale i nawet sprzedawać nadwyżkę do sieci, postawiliśmy panele o maksymalnej mocy, na jaką mogliśmy pozyskać kredyt.



10 kilowatów to moc naszej małej elektrowni. Dla porównania gospodarstwo domowe zużywa co miesiąc ok. 150 kWh prądu. Nasze gospodarstwo jest duże i będą momenty, kiedy ta wartość będzie znacznie większa. Mimo wszystko żywię nadzieję, że nie przekroczy ona wydajności naszej elektrowni i pozyskamy ze sprzedaży energii do sieci fundusze na pokrycie kosztów ogrzewania gazowego.

Niestety, nowoczesność jest cenna. Własna elektrownia to tak kosztowna inwestycja, że musieliśmy się zadłużyć. Liczymy jednak, że w przyszłości rachunek ekonomiczny będzie po naszej stronie. Wszak ludowe przysłowie i wszelkie święte księgi rzeczą, iż aby wyjąć, trzeba najpierw włożyć.
I tego się trzymamy!