15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.

piątek, 17 maja 2019

Jaja z kurami


Był taki moment w zeszłym roku, że jajka najpodlejszego pochodzenia, czyli klatkowe, kosztowały w sklepie prawie złotówkę za sztukę. Szlag nas trafił. Spożywamy dużo jaj, niekoniecznie z chowu klatkowego, zatem wydatek ten mocno odczuliśmy w naszym domowym budżecie. Nagły wzrost cen jaj był spowodowany jakimś pomorem kur na zachodzie Europy i jaja szły na eksport. Wiedzieliśmy, że to sytuacja przejściowa, ale ziarno buntu zostało posiane i trafiło na żyzny grunt. Dlaczego jeszcze nie mamy własnych kur? Wszyscy sąsiedzi dookoła mają drób, a my? Warunki mamy, może tylko z czasem trochę gorzej. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Ze względu jednak na brak tegoż czasu, budowa kurnika została zakończona w maju tego roku. Mieliśmy jeszcze dokończyć ogrodzenie, bo wydawało mi się za niskie. Chciałam, żeby kury pozostały na wybiegu i nie nosiły mi jaj po krzakach. Zamierzaliśmy zatem ogrodzić je też od góry, żeby nie wylatywały i żeby ptak drapieżny nie miał do nich dostępu.


Zrealizować tego pomysłu nie zdążyliśmy, bo wypatrzyłam atrakcyjne ogłoszenie. Wymarzyłam sobie zakup leghornów, gdyż mają opinię świetnych niosek. To lekkie kurki sypiące jajami, a pobierające prawie połowę pokarmu mniej, niż inne, cięższe rasy. Wprawdzie na rosół się nie nadają, ale ja i tak nie zjem stworzenia, które widziałam, jako żywe, a co dopiero takie, którym się opiekowałam i które karmiłam. 
I właśnie na początku maja wypatrzyłam na portalu ogłoszeniowym śliczne leghorny w wieku 20 tygodni, które właśnie zaczynają się nieść.

„Od razu może nam nie uciekną”- wyszłam z jakże błędnego przekonania, które okazało się być jedynie pobożnym życzeniem. „A w ciągu paru dni uwiniemy się z tą wolierą”
 Ha ha… Ja naiwna!

Po kurki pojechaliśmy do Niepołomic. To rzut beretem od naszego miejsca na ziemi. W gospodarstwie przywitał nas młody człowiek i ku mojemu przerażeniu, łapał te kurki za nóżki i w pęczku po 5 sztuk pakował do naszej klatki dla psów. 


No co :-) Jako hodowcy psów niczym innym nie dysponowaliśmy. Moje kurki! Za nóżki!

-Jaki pan brutalny- jęknęłam cichutko. 
-Tak się właśnie kury nosi- rzekł młody człowiek zdegustowany moją empatyczną postawą wobec MOICH już kurek! 
-Nóżki pan im wyrwie- próbowałam jeszcze wynegocjować humanitarne traktowanie MOICH, podkreślam! kurek. 
-No jeszcze mi się nie zdarzyło kurze nóżki urwać- odparł młodzieniec pewnym głosem i zaproponował nam nabycie koguta.

Sprawę sensu obecności koguta przy 10 kurach przedyskutowaliśmy z Chłopem w domowych pieleszach. 
-Kogut w kurniku musi być! Jak to tak, kury bez koguta! -Chłop jasno postawił sprawę. 
No dobrze, ale skoro kury są śnieżnobiałe, to kogut musi być ozdobny. 

Trwało to dłuższą chwilę, już teraz wiem, dlaczego (a złapcie sobie koguta w biały dzień!), zanim młodzieniec przyniósł kogutka, również za nóżki, ale tym razem kogut zachował pion. I tym samym godność jego i honor nie doznały uszczerbku. Kogucik w wieku 5 miesięcy okazał się uroczą czubatką polską o srebrnym kolorze. Z miejsca podbił nasze serca. Kolory pastelowe, biel, odcienie szarości są obecnie bardzo modne w wystroju nie tylko wnętrz, ale i otoczenia :-) I pasuje do czarno-białego dworku. A co nam będzie kogut czerwonym kuprem świecił, nie?!


Nie zastanawialiśmy się zbyt długo, zdecydowaliśmy się na tego kogutka, który został umieszczony w klatce razem z kurkami. 

-A nie zadziobią go tam, on taki inny- kompromitowałam się nadal swoją niewiedzą przed młodzieńcem. 
-No przecież będzie musiał z nimi żyć- odparł młody człowiek i zrobiła się bardzo filozoficzna atmosfera.

Ruszyliśmy zatem do domu z dwoma pęczkami kur i jednym odmiennym kogutem, któremu nadałam imię Pogwizd.
I już na wstępie ogarnęła nas pomroczność jasna. Wyładowaliśmy klatkę i wypuściliśmy drób na wybieg, zamiast zamknąć gadzinę na kilka dni w kurniku. Nagle poczułam, że ten płot jest bardzo, ale to bardzo niziutki.

Nie minęło wiele czasu, a Pogwizd już siedział na płocie. Kurki też jakby latały za wysoko. Tylko i wyłącznie kurzej dezorientacji, spowodowanej nieznanym im miejscem, zawdzięczamy fakt, że Chłop wyłapał te kury i po kolei zapakował do kurnika. Jaja zaczęły się z kogutkiem. Polowanie na Pogwizda, który latał sobie po całej naszej posesji trwało z pół godziny. Nie złapalibyśmy dziada, gdyby nie wpakował się w gęste krzaki berberysu. Upoceni i nieco oszołomieni zabraliśmy się za stawianie woliery. Z braku lepszego materiału wykorzystaliśmy siatkę leśną, która docelowo miała być szkieletem dla gęstej plastikowej struktury.

-Zanim odkryją, że przez te oczka można wyjść, to zdążymy położyć gęstą siatkę- rzekłam i wypuściliśmy kury, które spędziły 2 dni w zamknięciu, aby przywykły do miejsca.

Wieczorem okazało się, kto w tym obejściu ma kurzy móżdżek.

-Kogut wybrał wolność- rzekł Chłop, gdy wieczorem omiótł spojrzeniem cały wybieg. 
-Kur też jakby mniej się zrobiło.

Kogutka znalazłam na drzewie w sadzie. Dwie kurki kręciły się w pobliżu siatki. Ku mojemu zdziwieniu, bo powoli zaczęłam się już z Pogwizdem żegnać, kiedy go spłoszyłam, poszybował w stronę wybiegu. Przez oczko w siatce wskoczył za ogrodzenie. Tam dopadł go Chłop. Zapakowaliśmy na nocleg cały drób do kurnika i z ulgą poszliśmy spać.





Następnego wieczora kilka kurek było już w kurniku. Pogwizd miał chyba gorszy dzień, bo dał się złapać pierwszy. Zapakowaliśmy resztę. Wydawało nam się, że brakuje jednej kury, ale zbagatelizowaliśmy sprawę. Pewnie siedziała już w kurniku. Trudno po ciemku je policzyć. 
Rano Chłop otwiera kurnik, a tam 9 kur. Hm… zgubiliśmy kurę. Rozglądamy się, nie ma. Cóż, po śniadaniu ruszymy na poszukiwania po sadzie. Ruszyliśmy. Idziemy. Kury nie ma, nie ma też obecności śladów, że kurę coś zeżarło w nocy. W końcu jest biała, rzuca się w oczy.

„Ciekawe czy ten facet ma wciąż te leghorny? Poczekam jeszcze kilka dni, pogubią się następne i dokupię. Tylko co ja mu powiem, że uciekły mi kury? Wstyd. A, powiem, że tak mi się spodobały, że chcę więcej”- myślałam przemierzając hektary sadu.

Po trzykrotnym bezskutecznym przeczesaniu sadu wróciliśmy smutni na naszą posesję. Pod siatką czekała zaginiona kura. Może jakaś inna wyszła? Liczymy. 10 kur.


Następny wieczór przebiegł bez niespodzianek. Wyłapaliśmy kury i je policzyliśmy. 10 kur i Pogwizd. Dobra nasza.

Kolejny wieczór, mocny zmierzch, my jesteśmy zmęczeni po całodziennej ciężkiej pracy. Niektóre kury są już w ciemnym kurniku, reszta jest na wybiegu. Liczymy kury. 9 kur. Liczymy oboje, kilkukrotnie. I te w kurniku i te poza. Za każdym razem wychodzi, że mamy 9 kur. Wyszłam do sadu, rozglądam się po drzewach, po krzakach. Jest już prawie ciemno, ale biały kuper gdzieś powinien świecić. Odpuszczam, dobrze się schowała, to może jej nic nie zeżre.

Całą noc nie spałam przez tę cholerną zaginioną kurę! Wierciłam się wyobrażając sobie, że rano gdzieś w sadzie zobaczę tylko kupkę białych piór.
Chłop też chyba źle spał, bo bladym świtem poszedł do kurnika.

-Jak tam? Dobre wiadomości?--zapytałam mając nadzieję, że zastał zaginioną kurę pod płotem, albo na wybiegu.
-W sumie to dobre- rzekł Chłop- bo z kurnika wyszło 10 kur. Nie wiem, jak myśmy je wczoraj policzyli.

Noż kurza ich twarz! To ja po nocach nie śpię! To ja zamartwiam się, że dokarmiam lisy, a kura sobie spokojnie śpi w kurniku?!



Obecnie nadal mamy 10 kur. Obowiązuje za to zakaz liczenia drobiu wieczorem. 6 kurek i kogut wchodzą na noc do kurnika samodzielnie, 4 kurki lokują się na iglaku, który im zostawiliśmy dla urozmaicenia wybiegu. Pomagamy im spędzać noc w kurniku, może jeszcze nauczą się tam chować. A może ta czwórka jest mobbingowana i nie wpuszczana do kurnika?

Kury są super! Nie wiem, dlaczego decyzja o przyjęciu kur pod dach zajęła nam 18 lat. Zawsze mieliśmy dobre warunki, by posiadać własne kury. Czegoś nam jednak zabrakło. Może wyobraźni.

P.S.
Kury mają na imię: Truskawka, Poziomka, Malinka, Jeżynka, Brzoskwinka, Morelka, Jagódka, Borówka, Śliweczka i Pigwa.
Chwilowo jeszcze ich nie rozróżniam, ale wkrótce dostaną kolorowe obrączki na łapki.