15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.

wtorek, 16 kwietnia 2019

Krótkie wakacje w Magurskim Parku Narodowym.


Kiedyś jedna ze znajomych zapytała mnie, jak i gdzie spędzają wakacje właściciele agroturystyk. Jak to gdzie?- rzekłam. W dużym mieście! I pojechałam wówczas do Paryża. No, mogłam sobie wówczas na to pozwolić, gdyż akurat świeżo odzyskaliśmy dworek na Wólce i z powodu jego złego stanu technicznego nie mogliśmy jeszcze przyjmować gości. Podróż ta była niezwykle inspirująca, gdyż wyklarowałam sobie wówczas w głowie pomysł na nasz obiekt. Wygospodarowanie 10 dni pomiędzy remontami nie było problemem. Dziś już takiej możliwości nie ma. W sezonie trzeba pracować.

Po kilku intensywnych wiosennych weekendach, postanowiliśmy w czerwcu zeszłego roku zrobić sobie mały antrakt. Wygospodarowaliśmy 3 dni powszednie i udaliśmy się na wschód w okolice Magurskiego Parku Narodowego. Tam nas jeszcze nie było.






Pomimo, że pochodzimy z Dolnego Śląska, z miejsca, dokąd po wojnie trafiła większość łemkowskiej społeczności, nic nie wiedzieliśmy o tej grupie etnicznej. Bardzo byliśmy ciekawi, czego uda nam się o nich dowiedzieć w miejscu, które zamieszkiwali od wieków. Kusiły nas zabytki na szlaku architektury drewnianej, czyli przede wszystkim urocze drewniane cerkwie, będące w dużej części kościołami katolickimi oraz wyludnione, zrównane z ziemią wymarłe wioski widma, o których jedynie czytaliśmy.

Nie jest łatwo znaleźć gospodarstwo agroturystyczne, które oferuje coś więcej niż tylko nocleg. Problemem też dla wielu gospodarzy są goście z psami. A my przecież musimy podróżować z naszymi mocno już starszymi suczkami- goldenką Mantrą i szpicem Gają. Czasem zniechęcają też wysokie ceny za pobyt pieska. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć kwotę 40 zł za dobowy pobyt dużego psa typu Mantra, ale za maleńką Gajkę, która mieszka w swoim koszyku? Wprawdzie u mnie na stronie też widnieje opłata za pieska- 10 zł, lecz jeszcze nie zdarzyło się, abym ją od kogoś pobrała, a gościliśmy nawet briarda, wielkości małego cielaka.

Udało nam się jednak znaleźć przeurocze miejsce, gdzie nas i nasze dwie suczki przyjęto z otwartymi ramionami, nakarmiono do syta i otoczono serdecznością. Nasze pieski miały pobyt gratis. Jest to Gościniec Banica w miejscowości Krzywa tuż na skraju Magurskiego Parku Narodowego. Piękny dom z cudowną historią i ludźmi o ciepłych sercach. Spędziliśmy tam 3 doby smakując domowej kuchni i przemierzając terenówką Magurski Park Narodowy.




śniadanko :-)

Takie skarby przywieźliśmy z Banicy.
Kozie sery produkowane w gospodarstwie.

Stado kóz gospodarzy

cmentarz I wojenny niedaleko gościńca

Na każdym kroku są ślady dawnego osadnictwa


-Nie wierzę, w to, co jest tam napisane- rzekłam do Chłopa, kiedy po przemierzeniu kilkudziesięciu kilometrów zupełnego pustkowia po czymś co trudno nazwać drogą oraz przekroczeniu rzeki Wisłoki brodem (!!!), wyjechaliśmy w Wyszowatce na cywilizowaną szosę. –Widziałeś, tam było napisane: „Zwolnij, niedźwiedzie!”.

Nie miałam odwagi, by wysiąść i cyknąć fotę tablicom :-)
Zdjęcie udostępnione za zgodą administratora strony

Moje szare komórki przez dłuższą chwilę analizowały komunikat. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Ostrzeżenie powinno brzmieć zdecydowanie inaczej. Z odrętwienia wyrwał mnie następny napis: „Zwolnij, wilki!” O rzesz! Przecież ostrzeżenie powinno brzmieć, „Spierdalaj stąd jak najszybciej! Niedźwiedzie! Wilki!” Gdzie my do diabła jesteśmy?

Na szczęście na drodze napotkaliśmy jedynie takie zdziwione stworzenia.


Pobyt upłynął nam na jeżdżeniu od wioski do wioski w poszukiwaniu pozostałości po dawnej kulturze Łemków.

Nie podejmuję się opowiedzieć Wam o tej zapomnianej przez boga i ludzi kulturze i zjawiskach z nią związanych. Aby ją zrozumieć, trzeba tam pomieszkać, przemierzyć tę ziemię na nogach, a nie tylko oglądać zza szyby auta zatrzymując się przy pozostałościach opuszczonych wiosek- kapliczkach i cerkwiach. Te okruchy informacji, które uzyskaliśmy na miejscu od nielicznych mieszkających tam Łemków oraz krajobraz zastany na miejscu, dał mi pewien bardzo ogólny subiektywny pogląd na sprawy.

Łemkowie mieli problem z tożsamością. Sami uważali się za odrębną grupę Rusinów. Polacy traktowali ich jak Ukraińców. Nie uniknęli prześladowań ze wszystkich stron. Podczas I wojny Austriacy traktowali ich jak szpiegów pracujących dla Rosji i umieszczali w obozach, w których złe warunki spowodowały śmierć tysięcy osób.
Po akcji Wisła, która wiązała się z wysiedleniem Łemków z ich ojczystej ziemi, ci którzy nie zostali osadzeni na Ukrainie, trafili na tereny świeżo zabrane Niemcom, do niemal innego świata. Owszem, znaleźli się na obczyźnie, lecz polska nowa władza dała im pracę w pegeerach i urodzajną orną ziemię. Niewielu zdecydowało się wrócić do ojczystych stron. Nie było już dokąd. Całe wioski były zrównane z ziemią. Chaty można odbudować, ale to nie był jedyny problem. Kamienista, nieurodzajna gleba nie mogła konkurować z żyznymi polami w zachodniej i północnej Polsce. Łemkowie zyskali nową ojczyznę, a choć nie mówiło się o nich głośno przez dziesiątki lat, trzymali się razem i zachowali tożsamość.

Na łemkowszczyźnie są wioski, gdzie ponoć większość mieszkańców utożsamia się z Łemkami. Mam delikatne wrażenie, że mogą istnieć pewne wzajemne animozje pomiędzy Łemkami i resztą mieszkańców. Nie mam pojęcia, jak są silne. W każdym razie, kiedy w pewnym kościele usiłowaliśmy odczytać pismo łemkowskie na belce stropowej, podszedł do nas jeden z pracowników zatrudnionych przy remoncie i lekceważąco machnąwszy ręką rzekł: „Dajcie spokój, to po ukraińsku”.







Niezwykle ciekawa okazała się wizyta w miejscowości Bartne. Są tam 2 cerkwie, prawosławna oraz greckokatolicka, która pełni rolę muzeum (klucz u księdza :-). W tym miejscu najwięcej dowiedzieliśmy się o zarówno o Łemkach, jak i o religii greckokatolickiej. Przewodniczką była nam mama obecnego księdza, Łemkini, która większość życia, podobnie, jak my, spędziła na Dolnym Śląsku. Mieliśmy tę panią tylko dla siebie. I wycisnęliśmy tyle wiedzy, ile się dało. Poznaliśmy symbolikę ikonostasu. Byliśmy tam, gdzie nie wolno wchodzić profanom, czyli za ikonostas.

Już to pisałam, ale chętnie powtórzę- 3 dni to za mało, aby poznać i zrozumieć tę minioną kulturę w kontekście jej pierwotnej ojczyzny. Czuję się, jak dziecko, któremu dano polizać lizaka przez papierek. Chciałabym wrócić w tę okolicę, gdyż nie wszystko jeszcze „polizałam”. Pociąga mnie ta atmosfera, dzikość, pustka. Myślę, że uprzedzona już dzięki minionej wizycie, nie wystraszę się ani niedźwiedzi, ani wilków :-)