Grodzisko w Poznachowicach Górnych.
-Musimy sprawdzić auto po naprawie- rzekł Krzyś, a ja
słysząc te słowa, chwyciłam za mapę głodna wiedzy o nieznanym mi jeszcze
terenie.
-Tu jest takie miejsce- powiedziałam wpatrując się w mapę- które
brzmi dla mnie cudnie- Grodzisko. A obok, wyobraź sobie, jest Klasztorzysko!
To, że kawałek dalej jest Pustelnia, w której ponoć mieszka
pustelnik, dowiedziałam się z przewodnika kilka tygodni później, już w domu. I
to wprawiło nas w niemałe osłupienie. Póki co jednak, skoncentrowaliśmy się na
grodzisku, które okazało się być całkiem blisko.
Radość ze spodziewanej przygody, związanej z odkrywaniem
innych genetycznie grodzisk, niż nasze dolnośląskie, zaćmiła mi umysł, gdyż
wskoczyłam w chińskie tenisówki, albo może w tenisówkach byłam i zapomniałam
zmienić obuwie, chwyciłam termos, jedzenie i usadowiłam się w aucie.
Zapomniałam na śmierć, że na południe od Woli zaczynają się
Beskidy.
Jechaliśmy sobie powolutku, podziwialiśmy widoki, kilka razy
zgubiliśmy drogę, ale się szybko odnaleźliśmy. Mimo, że od dłuższego czasu wyraźnie
wjeżdżaliśmy pod górkę, nic nie zmąciło mego spokoju. Zatrzymaliśmy auto,
zapytaliśmy o niebieski szlak i cytując klasyka, tu mnie zamurowało. Czego ja
się spodziewałam? Grodziska przy asfaltowej szosie? Popatrzyłam na idący stromo
pod górę leśny szlak, popatrzyłam w dół na chińskie tenisówki i pogratulowałam
sobie bystrości oraz inteligencji. Spojrzałam jeszcze raz na mapę i dotarło do
mnie, że grodzisko usytuowane jest na szczycie góry o tej samej nazwie -Grodzisko.
Cóż było robić? Przypomniałam sobie, jak kiedyś we Francji przypadkiem
wylądowałam na skalistym wybrzeżu Bretanii w plażowych klapkach. I dałam radę.
To, co? Mam się wystraszyć jednej górki w Beskidzie Wyspowym?
Droga na górę Grodzisko była bardzo stroma. Musiało nas
nieźle zaćmić, iż w ogóle nie zarejestrowaliśmy faktu, że znajdujemy się na
przedpolu Beskidów. Do tej pory poruszaliśmy się na północ i na wschód od Woli.
Tam było w miarę płasko. No i wszędzie drogi były asfaltowe. Tymczasem wreszcie
znaleźliśmy się w miejscu, jakie kochamy- na odludziu, w środku lasu, pośród
skał i kamieni. I ten krajobraz nas, średnio na to przygotowanych, odrobinę
zaskoczył.
Oczywiście, bez trudu pokonałam w chińskich tenisówkach
stromą drogę na Grodzisko. Czułam każdy kamyk pod stopami, co przypominało mi o
mojej bezmyślności. Dobrze, że nie chodzę w szpilkach- pomyślałam- i dobrze, że
nie wyskoczyłam w pluszowych kapciach.
Wreszcie dotarliśmy na szczyt, gdzie pierwszą rzeczą, jaka
rzuciła się nam w oczy, była mogiła.
Wszystkie informacje, jakie posiadłam na
temat grodziska znalazłam powróciwszy do domu. Zamówiliśmy sobie „Monografię
powiatu myślenickiego”, by zdobyć jak największą wiedzę o regionie, w którym przyjdzie
nam zamieszkać.
Owa mogiła na szczycie góry Grodzisko jest symboliczna.
Podczas II wojny światowej mieli tu schronienie partyzanci. Tu też toczyły się
walki, tu ginęli ludzie. W latach 50-tych zwłoki partyzantów zostały
przeniesione na cmentarz wojskowy.
Wokół samego grodziska narosło z czasem mnóstwo legend.
Materiał archeologiczny pozwolił początkowo na wysunięcie przypuszczeń o zasiedleniu
tego miejsca jeszcze w czasach epoki brązu (kultura łużycka). Tymczasem
dokładniejsze badania wykazały, iż owszem, miejsce to penetrowane jest od
wieków, o czym świadczą pojedyncze znaleziska skorup łużyckich i celtyckich,
ale ze stałym osadnictwem mamy do czynienia dopiero we wczesnym średniowieczu. Zarówno
badania archeologiczne, jak i źródła pisane potwierdzają istnienie w tym
miejscu kasztelanii, która przetrwała aż do schyłku XIII wieku. Wspomina się
nawet kasztelana Zdzisława.
Badania archeologiczne nie potwierdziły istnienia ogromnych
rozmiarów zamku, o jakim wspominają XIX- wieczne źródła pisane, rzekomo
siedziby możnego rodu Jaxów herbu Gryf. Mamy tutaj raczej do czynienia z
typowym gródkiem obronnym- wieżą rycerską, tzw. donżonem. Bronił go zespól
wałów kamienno- drewniano- ziemnych. Wały były w ciągu wielu lat użytkowania kilkukrotnie
naprawiane, w końcu gródek padł ofiarą pożaru. Być może miały w tym udział
tatarskie hordy przetaczające się w 2 połowie XIII wieku przez Małopolskę.
Gródek stracił wówczas na znaczeniu na korzyść rozwoju Dobczyc i popadł w ruinę
oraz zapomnienie.
Ze względu na upływ czasu oraz moje tenisówki,
zdecydowaliśmy, że Klasztorzysko odwiedzimy innym razem. To przecież tak blisko
od Dworu.
Schodząc bardzo stromo w dół zgubiliśmy szlak. Normalka,
każdy myśli, że znaków pilnuje ten drugi. Ja bezgranicznie ufam Krzysiowi,
ponieważ ma on świetne rozeznanie w terenie. Krzyś zapewne zaufał mnie i
pomyślał, że skoro taka ze mnie zapalona piesza turystka, to automatycznie
zwracam uwagę na oznakowanie szlaku.
-Wiesz- powiedział Krzyś- Jestem pewien, że tędy nie
wchodziliśmy.
-Naprawdę?- odwróciłam się zdziwiona. Chwilę później wyobraźnia zaczęła działać. Beskidy, niedźwiedzie, Jezus Maria!!!
-Naprawdę?- odwróciłam się zdziwiona. Chwilę później wyobraźnia zaczęła działać. Beskidy, niedźwiedzie, Jezus Maria!!!
-Wracamy?- zapytałam cichutko. Obejrzałam się jeszcze raz za
siebie i ujrzałam strome podejście, z którego właśnie zeszliśmy.
-Nie chce mi się- rzekł szczerze Krzyś.
Odpędziłam od siebie wizję niedźwiedzi i przypomniałam
sobie, co było napisane w przewodniku. Beskid Wyspowy jest tak gęsto
zaludniony, że nie sposób się zgubić. Schodząc z góry w dolinę, zawsze trafi
się na jakąś wioskę.
-Droga jest dosyć szeroka, na pewno dokądś prowadzi.
Autorzy przewodnika nie kłamali. Kilka kroków dalej zobaczyliśmy
majaczącą za drzewami wieś. Na szczęście były to wciąż Poznachowice. Przez
chwilę zastanawialiśmy się, czy nie wejdziemy komuś na podwórko, lecz ku naszemu
zdumieniu wyszliśmy prosto na szosę, w dodatku jeszcze bliżej naszego auta niż
miejsce, z którego zaczęliśmy wędrówkę niebieskim szlakiem. Przy okazji
odkryliśmy ten pomnik.
To niesamowity rejon o innej, nieznanej nam historii. Ja,
przesiąknięta Dolnym Śląskiem, mająca w głowie wyrytą cezurę związaną z powojenną
wymianą etnosu i kultury, jeszcze wiele razy odruchowo zapytam, czy to pozostałość
poniemiecka, czy już nasza? Ku ogólnej naszej radości, zdarza mi się to
notorycznie w Goerlitz, nie ma więc powodu wątpić, że pod Krakowem będzie
inaczej :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy miły komentarz :-)