2 lutego pękły nam serca. Odszedł od nas ukochany członek
rodziny –Jaskier (Useful Friend of Tuskulum Kwintesencja).
Nie ma takich słów,
którymi mogłabym komukolwiek wytłumaczyć, jak ważną istotą był dla nas. Przez
14 lat dostarczał nam nie tylko radości, lecz nadawał ton naszemu życiu. Wierzcie,
lub nie, ale był pełnoprawnym członkiem rodziny, z którego zdaniem musieliśmy
się liczyć. Jaskier, najbardziej uroczy i czarujący pies pod słońcem, który
kradł serce każdemu, kto stanął na naszej drodze, był jednocześnie
bezkompromisowy i nieprzekupny. Pierwsze lata życia z nim były poświęcone
ustalaniu granic jego uporu względem niektórych kwestii. Muszę przyznać, że w
kilku przypadkach ulegliśmy jego poglądom i to my nauczyliśmy się kompromisów. Jaskier
owinął nas sobie dookoła ogona, zakochaliśmy się w nim bez pamięci i
szczególnie na jego stare lata spełnialiśmy wszelkie jego zachcianki. Niekiedy
odczuwali to nasi znajomi. Kiedy jakieś zachowanie Jaskra było dla naszych
znajomych kłopotliwe (np. próby przytulania się lub wyżebrania czegoś przy
stole podczas posiłków), jasno dawałam do zrozumienia, lub mówiłam to wprost,
że Jaskier jest u siebie, a gość który chce nas odwiedzać powinien się
dostosować do zwyczajów, jakie panują w naszym domu. Suczki nasze, niemniej
przez nas kochane i niemniej słodkie, lecz uległe, zawsze były w jego cieniu,
gdyż Jaskier zawsze znalazł jakiś pomysł, by być w centrum uwagi. Nie raz
zdarzało się, kiedy podczas odchowu szczeniąt, gdy byliśmy w stu procentach
zaangażowani w opiekę nad matką i maluchami, Jaskier wpadał na jakiś genialny
pomysł, by naszą uwagę skierować w swoją stronę. Najczęściej były to upadki ze
schodów powodujące lekkie kontuzje, które normalnie nigdy mu się nie przydarzały.
Żyjąc z nim przez 14 lat zrozumiałam, jak bardzo inteligentne
i wyrachowane mogą być psy, jak potrafią kombinować, by osiągnąć cel.
Jaskier kochał nas tak samo bezgranicznie, jak my jego.
Codziennie widziałam to w jego oczach. I wybaczałam mu z góry jego małe
grzeszki oraz to, że czasem musieliśmy dostosowywać nasze działania do jego
fanaberii. Dotyczyły one tylko i wyłącznie bycia z nami, a wiadomo, że nie
wszędzie i nie w każdej sytuacji mógł nam towarzyszyć. Jaskier nigdy niczego
nie zniszczył w domu (nie licząc kilku obgryzionych sznurówek, kiedy na starość
miał kłopoty z dusznościami i wpadał w panikę), ani nawet podczas choroby, nie nabrudził
w domu. Grzecznie zostawał w domu, kiedy musieliśmy gdzieś wyjechać, ale nigdy
nie dał się zamknąć w żadnym pokoju, kiedy byliśmy w domu, a z powodu czyjejś
wizyty nie chcieliśmy, by pies nam towarzyszył. Musieliśmy się nauczyć, że pies
towarzyszy nam w każdej sytuacji, a szczególnie jak się coś dzieje, jest aktorem
pierwszoplanowym. Zawsze kładł się z tą swoją słodką minką w samym centrum
wydarzeń. Nie przeszkadzał, lecz pilnował. Towarzyszył dekarzom i fliziarzom
(fliziarz to w Małopolsce facet od układania kafelków), hydraulikom,
ogrodnikowi i ekipie telewizji. I każdy, kto próbował dać nam do zrozumienia,
że pies lekko przeszkadza, napotykał moje gromiące spojrzenie.
Straciliśmy więc naszego „przewodnika stada”.
Jaskier poczuł się gorzej w Wigilię Bożego Narodzenia.
Zawsze był problem, by namówić go na jedzenie (przez całe życie był okropnym
niejadkiem), ale tym razem jego reakcja była stanowcza. To nie było zwykłe
marudzenie, to była kategoryczna odmowa powiązana ze smutnym wzrokiem. Tym
razem z nim nie dyskutowałam (a codziennie przez 14 lat 2 razy dziennie
negocjowałam zjedzenie porcji karmy, bo też jestem uparta i konsekwentna), zabrałam
miskę z karmą i podałam z ręki jedzenie ludzkie. Smutek w oczach zamienił się w
niedowierzanie i radość. Trwała ona tydzień. Po tygodniu jedzenia z ręki
wołowiny, żółtego sera i warzyw, Jaskier
stopniowo eliminował produkty. Na samym końcu jadł już tylko troszkę surowego mięsa
wołowego, by na 2 tygodnie przed śmiercią nie jeść już nic.
Po świętach, kiedy jeszcze udawało mi się zbilansować mu z
ludzkiego jedzenia podawanego z ręki odpowiednie składniki i liczbę kalorii,
udaliśmy się do weterynarza. Wyniki nie były dobre i świadczyły o zaawansowanej
niewydolności nerek. Kreatynina była trzykrotnie podniesiona, mocznik
dwukrotnie, Jaskier miał anemię i mimo wypijania dużej ilości wody, był
odwodniony. Niknął nam w oczach. Oczywiście wymiotował. Na niewydolność nerek zmarła
nam Fiona i kotka, wiedzieliśmy więc, że nie ma żadnej nadziei. Pies dożył
kresu swoich możliwości, ma już 14 lat i pierwsze wysiadły nerki. Pytanie było,
na jak długo uda mu się pomóc, jak pies zareaguje? Przez 3 tygodnie podawaliśmy
mu w domu kroplówki, mimo to poziom kreatyniny wciąż rósł. Pies już nic nie
jadł, żył i miał siłę tylko dzięki podawanej glukozie. Niestety, po 3
tygodniach umęczone żyły tak się pozapadały, że weterynarz z trudem zakładał mu
wenflon i to już na tylną łapkę. Ostatnie wenflony działały tylko na jedno
podanie kroplówki. Jaskier, którego normalna waga to 36-38 kilo, na kilka dni
przed śmiercią ważył poniżej 30-stu.
Tym razem o uwagę poświęconą
Jaskrowi zazdrosna jest Mantra
Podczas ostatnich tygodni życia Jaskra
dużo czasu spędzaliśmy na podłodze
W końcu nadszedł ten dzień, kiedy żyły nie przyjmowały już
kroplówek i trzeba było powiedzieć sobie, że dalsze utrzymywanie go przy życiu
jest dla niego i dla nas torturą. Pozostawienie go bez wspomagania byłoby
skazaniem go na być może powolną, głodową śmierć i okropne cierpienie. Wychodzę
z założenia, że mamy obowiązek zapewnić psu nie tylko godne życie, ale i godną bezbolesną
śmierć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nigdy nie ma się pewności, czy to
już jest ten moment. Dopiero po fakcie, kiedy pierwsze emocje i rozpacz minęły,
wiem, że to był dobry moment, a decyzja słuszna.
Bardzo nam brakuje naszego Przyjaciela. Snujemy się po domu
nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Na niczym nie mogę się skupić i nic mi nie
wychodzi, ciasto ma zakalec, chleb nie posolony, majonez się waży. Jest jeszcze
zbyt zimno, aby rzucić się w wir remontów i choć przez pół dnia skupić myśli na
czymś innym. Jak zombie wykonuję podstawowe czynności domowe, takie jak gotowanie
czy sprzątanie i wspominam. Trochę chyba wariuję, bo wydaje mi się, że słyszę
jego tupanie i czasem odczuwam jego obecność przy sobie. Często się oglądam i
omiatam wzrokiem miejsca na dywanie, gdzie kładł się podczas choroby
przykrywany ręcznikiem, gdyż drżał już z hipotermii.
To jedno z ostatnich zdjęć Jaskra przed śmiercią.
Tak spokojnie tutaj śpi. Takim go zapamiętałam.
Odpoczywaj w spokoju nasz kochany Przyjacielu w
wymiarze, gdzie nie ma już bólu, ani cierpienia. W naszych sercach jesteś
wciąż żywy i nigdy o Tobie nie zapomnimy, bo taki Wyjątkowy Pies zdarza się
tylko raz na całe ludzkie życie.
Riannon, Chłopie, wyrazy współczucia dla Was.
OdpowiedzUsuńPrzytulam!
OdpowiedzUsuńWspółczuję Wam bardzo.
OdpowiedzUsuń:-*
UsuńBardzo smutne wieści.
OdpowiedzUsuńDobrze, że mógł odejść otoczony opieką i miłością.
Trzymajcie się...
Tak i wiemy, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. To daje przynajmniej spokój sumienia.
UsuńRiannon, każdy z tu bywających wie, co teraz oboje czujecie. Mój Frodulek to wypisz-wymaluj osobowość Jaskra... Bardzo mi smutno, każda taka śmierć przywołuje rozpacz po moich zwierzętach, które już po tamtej stronie.
OdpowiedzUsuńMy też mamy nieustannie w sercu nasze 3 suczki i kotkę, które odeszły przed Jaskrem. Ból i rozpacz była taka sama.
UsuńPrzytulam Was!
OdpowiedzUsuńKochani, nie ma słów, aby pocieszyć, aby określić, jak bardzo Wam współczuję.
OdpowiedzUsuńZ ogromnym wzruszeniem przeczytałam to, co napisałaś. Piękne słowa, tak prawdziwe i pełne miłości.
Jednocześnie dla mnie refleksyjne, bo Izerek, jako syn Jaskierka ma wiele takich samych cech, czy zachowań. Może po Mantrusi odziedziczył nieco jej łagodności, ale poza tym wypisz - wymaluj Jaskier. Dlatego ilekroć patrzę na Izerka, to myślę o Jaskrze. Odsuwam myśl, że kiedyś przyjdzie i dla nas moment pożegnania...
Wiem, co znaczy odejście takiego Przyjaciela, rozumiem co czujecie. Ale rozumieć, a poradzić sobie z tym to dwie różne rzeczy. Upłynąć musi wiele czasu, by ból był mniejszy, ale wspomnienia pozostaną. Wspomnienia o tym wspaniałym PSIE, wojowniku, uparciuchu, choć nazwałabym to "wiem, czego chcę i to dostanę", po tym przywódcy stada, tak odważnym, a jednocześnie wrażliwym, o wybredku jedzeniowym i wielbicielu paczków, o arystokracie wśród piesków.
Widziałam Jaskierka latem i choć był już schorowany, to pokazał siłę i dumę, energię i radość, odwagę i determinację. Cudowny pies, mieliście szczęście, że był członkiem Waszej Rodziny, a on miał szczęście, że do ostatnich chwil otaczała go tak wielka miłość.
Przytulam ciepło:)
Anito, odsuwaj takie myśli, bo Izerek (i braciszkowie) jest najmłodszy z naszych wszystkich pociech :-) Czeka Was z nim jeszcze bardzo dużo cudownych lat. Jak widać, niejadkowatość nie ma wpływu na długość życia, choć przez pewien czas myśleliśmy, że może to jakaś choroba. No, ale nie można być chorym na coś przez całe życie i bez innych objawów.
UsuńCóż, po prostu musimy się nauczyć funkcjonować na nowo. Strasznie pusto się zrobiło w naszym domu.
Kochana, wyobrażam sobie jak jest pusto:( Nauczycie się, funkcjonować na nowo, owszem, ale to trudne.
UsuńOdsuwam te myśli, ale w takich sytuacjach są. Jak natrętna mucha. Wtedy przytulam Izerka, to najlepsze, co można zrobić. Szepczę mu do ucha jakieś zaklęcia:)
Najmłodszy, choć ma prawie tyle lat ile Mantra, gdy go urodziła. Za szybko mija ten czas, mówię to nie tylko w kontekście długości pieskowego życia, ale w ogóle.
Trzymajcie się, znajdźcie siły, rozpieszczajcie Mantrusię i Gaję jak się da. Wstawiłam u siebie zdjęcia Jaskierka, choć nie taki miał być przekaz tego posta, gdy przygotowałam wersję roboczą jakiś czas temu.
Buziaki
Bardzo, bardzo Wam współczuję pożegnania z ukochanym psem. I doskonale rozumiem Wasze uczucia, bo my również zmagamy się z żałobą po najlepszym psie w naszym życiu.
OdpowiedzUsuńNie wariujesz Rannion, tak ludzie miewają, i to pewnie już wiesz, kiedy opuszcza nas najukochańszy czworonożny przyjaciel ( może w ogóle najlepszy przyjaciel). Trzeba tylko dać sobie prawo do tej żałoby. Jaskier był wyjątkowy, więc to będzie wyjątkowo trudne.
Najserdeczniej przytulam i dziele dziś Wasz smutek :*
Beata bez Dingi
Bardzo dziękuję i przytulam, bo na pewno czujecie teraz to samo, co my. Pewnie jednak troszkę wariuję, bo dałabym głowę, że "ktoś", "coś" po niego przyszedł. W chwili jego śmierci słyszeliśmy kroki, jakby ktoś chodził po domu. Ale cóż, stary dwór, to takie rzeczy mogą się przydarzyć.
UsuńRiannon, kochana, właśnie przeczytałam, ryczę przed komputerem... Tak mi strasznie przykro i żal... I jego żal i was... Taki pies jak Jaskier, jak mój Tropik to normalny i pełnoprawny członek rodziny i smutek taki jak po utracie kogoś z rodziny. Bardzo, bardzo mocno Was ściskam i całuję.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękujemy.
UsuńI dziękujemy za cudną karteczkę z "łowieckami" :-)
Bardzo Wam współczuję. Rozumiem ból, jaki przeżywacie, bo i my doświadczaliśmy podobnego. Trzymajcie się !
OdpowiedzUsuńTrudno to czytać, tym bardziej, że mamy po nim także najcudowniejszego psa jaki zdarza się w życiu tylko raz, naszego Kaizerka. jest tak piękny jak Jaskier, jest także cały czas z nami, jedno się nie zgadza.. jest obżarciuchem i nie ma żadnego problemu z jedzeniem. bardzo smutno, czas jest nieubłagany. Pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńDziękujemy :-*
UsuńTo smutne wieści z Dworu ... niech czas ukoi Wasz ból.
OdpowiedzUsuń:-*
UsuńWielkieś mi uczynił pustki w domu moim, Mój drogi Jaskierku, tym zniknieniem swoim.
OdpowiedzUsuńPełno nas, a jakoby nikogo nie było:
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.(...)
Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje,
A serce swej pociechy darmo upatruje.
:-*
UsuńDzisiaj wróciłam wspomnieniami do Tuskulum i znalazłam Was tutaj. Zwrócił moja uwagę ten wpis, ponieważ dziś odszedł od nas Otis ( Genius Loci) - syn Jaskra i Mantry... Może się odnajdą po drugiej stronie tęczy..
OdpowiedzUsuńTak mi przykro i smutno z tego powodu. Jeśli to możliwe, proszę napisać na adres e-mail: tuskulum@wp.pl co się stało.
UsuńRiannon, bardzo, bardzo mi przykro:(
OdpowiedzUsuń