15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.

niedziela, 25 października 2015

A my wciąż przetwarzamy.

Dni robią się coraz krótsze, październik powoli odchodzi w zapomnienie. Jest to pora, kiedy wszyscy neo-wieśniacy biegają gorączkowo po swoich włościach i szukają pożytków, które mogliby pozamykać w słoiczkach, by długą i ciemną zimę uczynić przyjemniejszą. 

Rozmawiałam ostatnio z jednym ze rdzennych tubylców, który będąc na dużej bani, tłumaczył mi, jak ciężkie jest życie na wsi i ile to się trzeba napracować, by związać koniec z końcem. Wszyscy mają nas tu za miastowych, tymczasem mamy już 15 letnie doświadczenie w tym, że wieś to nie tylko sielskie widoczki za oknem, ale praca od śniadania po zmierzch. 
-No widzi pani, a te kurwy tutaj to tylko pazury malują!- wyraził się o młodym tubylczym pokoleniu płci żeńskiej sąsiad, któremu potakiwałam w poglądach na ciężką pracę na wsi.
Hmm... no cóż... Ja pazurów nie maluję, bo mi się lakier zdrapuje na strunach od gitary, poza tym nie mam nic przeciwko malowaniu pazurów na wsi, jak ktoś lubi. Maluję pazury u nóg, w pracy mi to nie przeszkadza :-)


Po przerobieniu dostępnej ilości winogrona, zostały nam już tylko jabłka, które zamykamy w butlach, by zrobić z nich wino jabłkowe. I wypraszam sobie, by napój ten nazywać jabolem. Jestem dosyć wymagająca, jeśli chodzi o trunki alkoholowe. Wino jabłkowe naszej produkcji zawsze bardzo mi smakuje. Jest tylko jeden warunek, by pozwolić mu dojrzeć w butelkach przynajmniej pół roku. Kiedy zlewamy przerobione przez drożdże wino do butelek, zawsze próbujemy i nie było wypadku, bym nie skomentowała produktu „ale syf”! Myślę o produkcji cydru, ale nie mamy do tego jeszcze odpowiedniego wyposażenia i co tu ukrywać, odpowiedniej wiedzy. Pierwszy raz jest najtrudniejszy, może trafią się najpierw jakieś warsztaty z robienia cydru.


Produkcja win owocowych na Woli ma długą tradycję. Antoni Feill, pracownik naukowy, profesor chemii, zajmował się profesjonalną produkcją win owocowych, w które zaopatrywał między innymi restaurację Hawełka w Krakowie. Aż takich ambicji nie mamy, bo życia nam nie starczy. Wystarczą nam ilości produkowane na własne potrzeby.

Kilka dni temu na aukcji trafiło nam się prawdziwe cudeńko. Wypatrzyłam uroczy sekretarzyk w tak pięknym stanie, że bałam się, że to współczesna replika. Pani sprzedająca mebel zapewniła nas, że to porządnie poddany renowacji oryginalny mebel. Czekałam na niego z bijącym sercem. Oczyma wyobraźni widziałam, jak będzie pięknie wyglądał w naszym saloniku, który powoli przybiera kształt ostateczny. Po kilku dniach sekretarzyk stanął na miejscu.


Wyposażanie dworku trwa już od dłuższego czasu i jeszcze mnóstwo tygodni upłynie, zanim wszystko będzie skompletowane. Każdy taki mebel z przeszłością, który przybywa do naszego domu, jest wyjątkowy. Prawdopodobnie trochę już dziwaczejemy, ale traktujemy je prawie, jak członków rodziny. Tak mają ludzie, którzy „widzą” w starych przedmiotach duszę.

w saloniku

Tutejsze lasy obfitują w grzyby, niestety, amatorów na te pożytki jest więcej niż grzybów. Ludzie zjeżdżają do lasu wolskiego jeszcze przed świtem, by zdążyć przed konkurencją. Lubimy grzyby, nie lubimy tłoku w lesie i na szczęście nie jesteśmy jakoś specjalnie wymagający. Nie muszę zajadać się prawdziwkami, wystarczą mi rosnące na naszej posesji przed domem maślaki i kanie.

Kilka dni temu mieliśmy wesołe zdarzenie. Panowie dekarze, którzy mieli przerwę w pracy i  odpoczywali w podcieniu zobaczyli, jak Chłop wychodzi z domu z koszykiem.

-A dokąd pan idzie?- zapytał majster
-Po grzyby na obiad.
Była godzina 13-sta, taka okołoobiadowa. Majster „zrobił karpia”
-No co pan, na grzyby? Tu w tym lesie więcej ludzi niż grzybów!
-A ja mam swoje miejsca- odparł Chłop i oddalił się w głąb posesji. Za 5 minut powrócił z pełnym koszem maślaków i kani. Majster był wstrząśnięty.
-No co pan, jeszcze pan dobrze nie wyszedł, a już pan wraca z grzybami? Ja bym przez pół dnia u siebie tyle nie nazbierał!


I co, i były grzyby na obiad? Były!

Zainteresowanych ogrodami zapraszam serdecznie na mój gościnny wpis na blogu Ani Fajne Ogrody. Opowiadam swoje wrażenia ze zwiedzania Parku Citroena w Paryżu. To niezwykłe miejsce. Jak będziecie w Paryżu, zajdźcie.

14 komentarzy:

  1. Chciałabym zobaczyć minę majstra. Dokładnie wiem, o czym mówisz. U mojej koleżanki na dużo mniejszej posesji jest tyle maślaków i kozaków, ze do lasu nie trzeba chodzić.
    Teraz, gdy pracy na zewnątrz będzie mniej możesz skupić się na wykańczaniu wnętrz, na polowaniu na cudeńka. Trochę może odetchniecie? Ale nie, to nie w waszym stylu, prawda?
    Pozdrawiam cieplutko i życzę... owocnej produkcji:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jeszcze nie w listopadzie. Jeżeli pogoda pozwoli, będziemy pracować do mrozów. Siatkę trzeba jeszcze położyć i dalej czyścić ogród z siewek. Póki nas nie zmrozi, robimy na polu :-)

      Usuń
  2. Grzybów Ci zazdroszczę...ja tak mam u Babci...koło byłej studni rosną maślaki i pieczarki,na podwórku kanie,za furtką-maślaki i kozaki,za stodołą-maślaki i pieczarki,a za drogą to już prawdziwki,podgrzybki,maślaki,zajączki i całe mnóstwo innych grzybów...oczywiście rosną gdy nie ma suszy...w tym roku nie było:(
    Piękny ten sekretarzyk-GRATULUJĘ !!!!
    Pozdrawiam cieplutko,życząc miłego owocowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas też była susza, grzyby pojawiły się teraz, w październiku.
      Dziękujemy i pozdrawiamy :-)

      Usuń
  3. Zajrzałam do artykułu o parku Citroena. Powtórzę się znowu - cudnie się czyta Twoje pióro.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że menele i świrusy lubią Cię, Riannon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam napisać: taka karma :-) Ale chyba nie. Po prostu świry i menele są wyraziści i dlatego są bohaterami moich wpisów. Normalni (i niech ich będzie jak najwięcej wokół nas) z reguły nie mają tak błyskotliwych przemyśleń i działań, by ich uwieczniać :-)

      Usuń
  5. Ale cudo, ten sekretarzyk! A czy pani sprzedająca coś opowiedziała o jego historii? Zazdroszczę okrutnie i podle.
    Grzybów na posesji też zazdroszczę...
    A menele nie mówią do ciebie "pani kierowniczko"? Jak niedaleko mnie był ośrodek dla bezdomnych, to cały czas byłam panią kierowniczką:))
    Pozdrawiam ciepło i serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przyszło mi do głowy, aby zapytać o historię sekretarzyka.
      Myślę, że na "panią kierowniczkę" to trzeba sobie zasłużyć, a ja mam tu za mały staż, he he :-)

      Usuń
  6. Troche sie bojam kanii, a ostatnio tylko one wlazily nam pod oczy;) Innych grzybow, w lesie brak. Ale znajomy lesniczy tez twierzil, ze jeszcze beda w listopadzie, ze grzybnia musi sie po tej suszy odbudowac.

    Jakie etykietki urodziwe..jesienne wspomnienie:)))

    Tradycja winna u Was - rzeczywiscie chwalebna. Zeby jablkowe wino do Hawelki, no, no!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli zachowuje się uwagę, nie sposób pomylić kani z muchomorem. Zasada jest prosta, muchomor wyrasta z pochewki, a kania ma normalną nóżkę z ruchomym pierścieniem na trzonie. Jak się na żywo to zobaczy i porówna, to wszystko staje się jasne. Jeżeli się nie ma pewności, lepiej nie zbierać.

      Usuń
  7. "Wypraszam sobie nazywanie go jabolem"no matko ale się uśmiałam.Twoje wpisy są zawsze ciekawe.A co do grzybów to następnym razem wycinajcie grzyby nożykiem.Potem grzybnia zostaje w ziemi i rośnie więcej grzybków.Tak mi tato zawsze mówił.Pozdrawiam B

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj wycinamy nożykiem, nie wiem czemu tutaj Chłop go nie zastosował. Słyszałam kilka różnych opinii na temat zachowania grzybni. niektórzy twierdzą, żeby wykręcać grzyby i zbierać całość, bo jak się wycina i zostaje ogonek, to grzybnia może zgnić, czy coś takiego. Szczerze mówiąc, nie mam zdania. Nożykiem jest wygodniej i od razu można sprawdzić, czy grzyb jest zdrowy, żeby robaczywych do domu nie nosić.

      Usuń

Dziękuję za każdy miły komentarz :-)