Było wiosenne, ciepłe, słoneczne przedpołudnie. Wraz z
sąsiadami siedzieliśmy przed domem przy kawce, kiedy usłyszałam niepokojące
buczenie tuż nad swoją głową. Podniosłam wzrok i ujrzałam coś, co do tej pory
widziałam jedynie na filmach i to takich drugiej kategorii. To był rój pszczół.
Miliard bzyczących owadów, każdy ze szpilą ukrytą w odwłoku, pakował się do
wnętrza konstrukcji dworku. Już chciałam uciekać wrzeszcząc przy tym
wniebogłosy, ale powstrzymała mnie jedna z tych ludowych mądrości, które nie
wiadomo, czy są prawdziwe, ale każdy w nie wierzy. „Jak się pszczoły roją, to
nie gryzą”- rzekł sąsiad, po czym wsiadł na rower i sprowadził nam
zaprzyjaźnionego sąsiada-bartnika.
Po 15 minutach od pod dachem mieliśmy zainstalowany drewniany
domek, do którego przy odrobinie szczęścia powinny przejść pszczoły, gdyż
niewątpliwie w profesjonalnym ulu byłoby im znacznie wygodniej, niż pod
belkami. Pszczoły miały najwyraźniej wygodę w odwłoku, albo były to jakieś
pszczoły indywidualistki, może anarchistki i wybrały wolność. Poczuliśmy lekkie
zaniepokojenie zaistniałą sytuacją. Chłop jest uczulony na wszelkie robactwo
pasiaste i nie byłoby wskazane dzielić przestrzeń z miliardem pszczół. W
rzeczywistości bartnik określił ich liczebność na 20-50 tysięcy. Moim zdaniem
mała to różnica, skoro po kilku już użądleniach można obudzić się w zaświatach.
Jednym słowem, zabrakło nam tej odrobiny szczęścia.
Przez kilka pierwszych dni łypałam podejrzliwym na nie
okiem, czy nie mają jakichś niecnych zamiarów, czy nie odwracają się do nas
odwłokiem i nie prezentują tego swojego poważnego argumentu. Pszczółki zajęły
się, jak natura każe, zbieraniem miodu. Całe lato obserwowałam jak pracują, jak
wykonują swoje tańce zanim ruszą na pożytek. Przy okazji podpatrywania owadów i
zaprzyjaźnienia się z sąsiadem-bartnikiem, zgłębiałam tajemnice tych
fascynujących owadów. Co jakiś czas przemykała mi myśl, że coś z tymi
pszczołami trzeba zrobić, by się ich pozbyć i wcale nie chciało mi się ich
truć. Czas mijał, potrzeba wyprowadzenia roju stawała się coraz pilniejsza tym
bardziej, że każdy następny sprowadzony dekarz mówił, że pszczółek ma nie być
podczas roboty. Tymczasem to dekarze nawalali, a pszczółki spokojnie
przygotowywały się do zamknięcia sezonu zbiorów. Najpewniej zostawilibyśmy je w
spokoju, gdyby nie fakt, że zorientowaliśmy się, iż owady rezydują pomiędzy
podłogą naszej przyszłej sypialni. „Panie, miód zaleje wam sufit, jeśli się
tego nie pozbędziecie”- straszył nas kolejny dekarz. Nie wiem, na ile ta wizja
mogła być prawdziwa, ale jej ulegliśmy. Owszem, przez chwilę rozkoszowałam się
miłą wizją miodu kapiącego wprost z sufitu do filiżanki z poranną kawą, jednak
stwierdziłam, że za dużo może być z tego kłopotów.
I w końcu przyszedł ten moment, kiedy i bartnik i my byliśmy
zdeterminowani, aby zrobić owadom eksmisję. Ten dzień nadszedł właśnie dziś. Byłam w trakcie gotowania smacznego obiadu, pełna samouwielbienia co do moich kulinarnych zdolności. Zapachy rozchodziły się po całym dworku nęcąc moje kubki smakowe zapowiedzią rychłej rozkoszy.
-Dzień dobry. A co tu tak śmierdzi?!- rzekł na powitanie bartnik.
-Oj tam, zaraz śmierdzi. Obiad gotuję!- odparłam i pomyślałam sobie, że chyba trzeba będzie jednak zatrudniać kucharkę do gotowania gościom ;-)
Już wcześniej Chłop obadał sytuację i wytypował
przypuszczalne miejsce, gdzie rezyduje nasz bzyczący problem. Bartnik zapewnił
nas, że zabierając królową, wraz z nią przeniesie niemal cały rój, co pozwoli
przeżyć tym istotom. Jakieś straty wiadomo, być muszą. Niestety, dostać się do
pszczół nie było prostą sprawą. W tym celu zdeterminowany, by chronić każde
życie, Chłop podjął decyzję o rozbiórce podłogi w jednym z przyszłych
gościnnych pokojów. I tak 50 tysięcy pasiastych stworzeń wylazło spod podłogi
na pokoje.
Widok był wstrząsający, a sytuacja stresująca. Uczulony na owady
Chłop asystował bartnikowi podając mu różne potrzebne narzędzia, ja
histerycznie odciągałam Chłopa od zabójczego roju jednocześnie ze zgrozą
patrząc, że bartnik miał tylko zabezpieczoną przed ukąszeniem głowę.
„No,
użarły mnie tylko cztery sztuki”- rzekł pszczelarz trzy godziny później podczas przerwy na
kawę. Pszczoły były okopcone, zatem nieco dziabnięte, w innym razie mielibyśmy
niezłą jatkę.
Kiedy większość pszczół znalazła się w magicznym pudełku
bartnika, a trwało to jak wspomniałam bite trzy godziny, zostawiliśmy
skrzyneczkę w pokoju, ponieważ reszta miała wejść do niej sama. Pod warunkiem
oczywiście, że w środku znalazła się królowa- pasiasta jej mać! Zdenerwowana
przedłużającym się zagrożeniem życia Chłopa i moich psiaków, żywo
zainteresowanych bzyczącym i latającym po domu cholerstwem, wyraziłam swoją
wątpliwość.
-A jeśli one z tej skrzyneczki wyjdą z powrotem pod podłogę?
-Eeee.., nie wyjdą- rzekł bartnik- No chyba, że królowa
została pod podłogą.
I szlag by to jasny trafił, po półgodzinie wszystkie
pszczoły były z powrotem pod podłogą!
-Nie jest dobrze, nie jest dobrze- rzekł bartnik i podrapał
się po głowie.
Wyobraźcie sobie taką sytuację- zdemolowany pokój z powodu
starań ocalenia roju, a te cholery nie chcą się stąd ruszyć!
Na wizję lokalną poszedł Chłop, pomimo moich próśb, by
trzymał się od pszczółek z daleka. Jak wszedł, tak szybciej wyszedł, a raczej
wybiegł machając rękami. Rzekłabym, by dać bardziej poetycki opis tej sceny, że
biegł z rozwianym włosem, gdyby nie fakt, że Chłop jest całkiem łysy. „Pszczoła mnie goni!”- wrzasnął z obłędem w oczach. Owad
przysiadł na bluzie, a w ciemnym korytarzu nie było widać gdzie. Kiedy
pospiesznie zdzierałam z Chłopa ubranie pomyślałam sobie, że choć pijam tylko i
wyłącznie szlachetnie trunki, dziś muszę napić się wódki.
Akcja „pszczółka” trwa. Wieczorem bartnik przyniósł kolejne
magiczne pudełko, tym razem większe, poprosił o chochelkę do zupy, którym to
narzędziem zgarniał cholerstwo do skrzynki mając nadzieję, że tym razem trafił
w królową. Mimo to pudełko zostało w pokoju, aby jak najwięcej pszczół załapało się na
nowe lokum. Pudełko ma być zabrane jutro wieczorem.
Jeżeli znowu zamiast wejść do skrzynki cała ta pasiasta
gadzina wylezie pod podłogę, to trafi mnie jasny szlag. Istnieje być może opcja, że gadzina wylezie ze skrzynki i spod podłogi na cały dom, a wtedy to już...hm... Dziś śpię z rozpylaczem.
Jedyny słodki akcent w tej całej sytuacji jest taki, że mam
całą miednicę plastrów wypełnionych złocistym miodem.
Ojacie, zaparło mi dech! Czy to znaczy, że one nadal tam teraz są???
OdpowiedzUsuńHistoria jak z filmu to mało powiedziane. W życiu nie słyszałam o takim zdarzeniu. Czy wypuszczone na wolność nie wrócą do ula, czyli do Waszego domu? W końcu taki ul nie trafia się co dzień.
Tak, owszem, pszczoły nadal są i to na wierzchu, bo podłoga jest rozebrana. Mam nadzieję, że wieczorem już sobie pójdą. Jest prawdopodobne, że wrócą, choć bartnik zarzeka się, że nie. Czytałam na forach i w starych książkach, że wracają. Po tej wpadce z pierwszą skrzynką zaczynam lekko wątpić w nieomylność naszego bartnika. W każdym razie po wyprowadzce pszczół trzeba uszczelnić i zapiankować im to miejsce.
UsuńO Jezu....Na szerszy komentarz brak mi słów. Pozdrawiamy i życzymy powodzenia z królową.
OdpowiedzUsuńAsia i Wojtek
:-)
UsuńNie zazdroszczę sytuacji i życzę aby ta królowa była jednak w tej skrzynce.
OdpowiedzUsuńTrudno powiedzieć. W chwili obecnej cały pokój stał się ulem. Zobaczymy wieczorem, jak ich aktywność opadnie.
UsuńTo się nazywa triller. Ale pszczoły szczęście przynoszą. Więc to może jest ten jedyny pozytywny aspekt całej afery. Oprócz miodu.
OdpowiedzUsuńNo to czekam na to szczęście, bo ostatnio coś pod górkę mamy.
UsuńTyle pszczół to - proporcjonalnie - tyle samo szczęścia!
UsuńMatko, i smieszno, i strasno...
To powiedzenie z czasów, kiedy miód był na wagę złota. To po prostu 50 tysięcy kropli miodu :-)
UsuńI tego sie trzymajcie, niech Was szczescie i..spokoj nie opuszcza;)
UsuńWidocznie stwierdziły, że mieszkać w Dworze to większa nobilitacja, niż w jakimś tam ulu ;-)
OdpowiedzUsuńAleż historia. Oby szczęśliwie się skończyła.
Żeby się jeszcze do remontu dorzuciły, a tymczasem odstraszają dekarzy i z ich powodu trzeba było zdemolować cały jeden pokój.
UsuńDla mnie to horror pierwszej jakości, sama jestem uczulona na pasiaste wiec pewnie uciekałabym gdzie pieprz rośnie i odmówiła powrotu póki dziady siedzą pod dachem mojego lokum. Trzymam kciuki za szczęśliwą wyprowadzkę.
OdpowiedzUsuńDzis jeszcze nie nastąpi ta wyprowadzka, bo to jakieś świnie są, nie pszczoły, nie chcą do końca wejść do skrzynki.
UsuńTo się Wam trafiło!!!
OdpowiedzUsuńJa się boję pasiastych,byłam raz pogryziona tak,że trzy godziny spędziłam na pogotowiu....br,br....
Trzymam kciuki i czekam na relację :)
Pozdrawiam cieplutko ze środkowej Polski :)
Bardzo dziękujemy ;-)
UsuńTakiej przygody z pogotowiem nie chciałabym przeżyć, będziemy uważać.
Riannon, to jakiś horror i thriller razem wzięte! Ale wam się trafiło. Tego to chyba nikt by nie przewidział... Bardzo trzymam kciuki, żeby Pani Królowa raczyła opuścić schowanko pod podłogą i reszta za nią grzecznie podążyła. A Chłopa trzymaj z daleka od pasiastych!!! Bardzo serdecznie was pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDzięki za ciepłe myśli i kibicowanie :-)
UsuńJa bym sie dala ukasic w stope, bo znowu mnie cos tam pobolewa, a to wlasnie pszczoly mnie kiedys wyleczyly. Ale to bylo wszystko pod kontrola, takiej jednej madrej pszczelarki. Boje sie tych pasiastych strasznie, bo tez uczulonam. Puchne w mgnieniu oka po uzadleniu.
OdpowiedzUsuńHistoria, jak w filnie "Roj" nieomal.
I oby sie dobrze skonczyla.
O jej, leczenie kąsaniem w stopę- ja bym się nie dała :-). Lepiej sobie miód pojeść, albo inny pyłek, czy propolis, to samo zdrowie ;-)
UsuńUdło się! Wszystkie pasiaste zostały wyeksmitowane, dziura zalepiona, aby nie wróciły. Wszyscy żyjemy, nie pokąszeni ;-)
OdpowiedzUsuńBrawo !!!!
UsuńWielkie UFF!
UsuńUff, ulżyło mi! Całe szczęście, ze tak się to skończyło, ale historia do scenariusza na jakiś lepszy film. Oj macie tych przygód, co chwile to ciekawostka. Ale życzę Wam, aby tych "niechcianych", niemiłych, nieprzyjemnych było jak najmniej, ba, by w ogóle się nie zdarzały.
OdpowiedzUsuńSzacun dla Chłopa za taka determinację, za odwagę granicząca z brawurą. Wstawcie znaki: pasiastym wstęp wzbroniony! Zwłaszcza głowom koronowanym:)
Buziaki:)
A mówią, że na wsi jest nudno :-) Ktoś mnie ostatnio zapytał "a nie nudzicie się tutaj?" Omal z wrażenia nie usiadłam.Gdybym się nudziła, to bym codziennie pisała długie posty :-)
UsuńOjeżu, kocham takie pytania;)
UsuńOne mogą mieć głębszy sens. Ostatnio jeden z mieszkańców narzekał do mnie, że jego synowa zajmuje się tutaj jedynie... malowaniem pazurów :-)
Usuń