15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.

piątek, 10 kwietnia 2015

Wiosna ma żółty kolor.

Od dwóch dni cieszymy się pięknym słońcem i wysokimi temperaturami. Pracujemy w ogrodzie, jak szaleni, aby zdążyć przed nagłym wybuchem wegetacji. Nie zdążymy ze wszystkim w tym sezonie, nie ma się co spinać. Próbuję ustalać priorytety w ogrodzie, które miejsca koniecznie zrobić, a które odpuścić i poczekać z robotą na następny sezon. Jak chaszcze puszczą liście, teren będzie nie do dojścia. Jedyna pora roku na walkę z krzaczorami, siewkami i ostrężynami, to wczesna wiosna.
Na razie nasz ogród jest pusty i smutny. Jedyne wiosenne akcenty kwitną na żółto.

Czy to jest pierwiosnek?

narcyzy sadzone półtora roku temu

Forsycja, ale ja nie lubię forsycji, więc nie wiem, jak ona długo tutaj sobie porośnie i pokwitnie :-)

To nasze narcyzy, które przyjechały z Zapusty. Jak widać, całkiem dobrze zniosły podróż. Myśleliśmy, że będą chorować, a całkiem dobrze się trzymają.

I pierwszy mniszek

Jeszcze kilka dni temu pogoda była fatalna. Sypało śniegiem i wiało. Ubieraliśmy się na cebulkę i zagrzebywaliśmy pod dwiema kołdrami.
Świąteczny nastrój uzyskaliśmy dzięki dwóm potrawom, bez których nasza Wielkanoc byłaby nieważna, sosowi jajecznemu wg przepisu babci Chłopa oraz domowej roboty likieru jajecznego wg receptur różnych, w jedno połączonych przeze mnie.

Bardzo byliśmy ciekawi sobotniego święcenia jaj pod naszą prywatną kapliczką położoną tuż przy samym dworze. Daleko zatem nie mieliśmy. Nie mogłam oprzeć się porównaniu do obrzędu, jaki dokonuje się w Zapuście. Tam nasz proboszcz znał każdego osobiście. Podczas święcenia jajek najpierw witał się z parafianami, a jeśli do kogoś przyjechali goście, wypytał się o wszystko. Potem ksiądz urządzał odpytywanie wszystkich z symboliki koszyczka wielkanocnego, a po poświęceniu żegnał się z każdym podając rękę i życząc wesołych świąt. Naprawdę, nie sposób było nawet nam-niewierzącym w święty kościół powszechny, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny, amen- nie przyjąć księdza po kolędzie, bo po prostu byłoby nam wstyd. Myślałam, że w tak analogicznie małej wsi będzie podobnie. Tymczasem tutejszy ksiądz odklepał regułkę, pokropił wszystkich wodą, co w ten koszmarnie zimny dzień nie było niczym przyjemnym, wziął kopertę, zawinął się i pojechał. Fajnie, że chociaż zrobił sobie z nami wszystkimi, obecnymi przy kapliczce, grupowe zdjęcie.

Jakby mnie ktoś szukał, to stoję zaraz za księdzem.
Autor zdjęcia: Jan Bik

Jednym słowem, przeżyłam szok kulturowy, ale jednocześnie odetchnęłam z ulgą. Do tej pory czułam się hipokrytką z tego powodu, że nie byłam w stanie odmówić sympatycznemu proboszczowi wejścia w nasze progi służbowo, czyli po kolędzie, będąc jednocześnie zagorzałym wrogiem instytucji, jaką jest kościół katolicki.  Teraz nie będziemy mieli żadnych skrupułów, by powiedzieć „nie”.

W świąteczny poniedziałek zostaliśmy zaproszeni przez sąsiadkę na jej urodziny. Przy tej okazji chcieliśmy podziękować Monice i Wojtkowi, naszym najbliższym sąsiadom, że dzięki nim nie czujemy się tak bardzo osamotnieni i obcy na nowym miejscu. Jeszcze zanim ostatecznie się przeprowadziliśmy, pierwsi nawiązali z nami kontakt i starają się nam pomagać w nawiązywaniu relacji z otoczeniem. Jak wiadomo, w takiej małej społeczności liczą się przede wszystkim znajomości, szczególnie kiedy szuka się różnego rodzaju fachowej pomocy przy remoncie, czy innych równie ważnych sprawach.

Przy okazji chciałam Was serdecznie zaprosić na fanpage Moniki i polecić jej cudowne domowej roboty oleje jadalne. 


Dostałam w prezencie olej lniany i już się od niego uzależniłam. Jest tak cudownie aromatyczny, że nie mogę oprzeć się, by na raz nie wypić całej butelki. Ograniczam się do dwóch łyżeczek dziennie. Warto korzystać z tego typu produktów, ponieważ żaden przemysłowo robiony olej dostępny w markecie nigdy nie będzie tak smaczny, aromatyczny i wartościowy.

22 komentarze:

  1. Ten pierwiosnek to nie jest dziki, wygląda na takiego doniczkowego przesadzonego do ogrodu. Faktycznie musicie sobie prace podzielić, bo to robota na kilka brygad a nie na dwie osoby. Bardzo się cieszę, że macie takich fajnych sąsiadów, to bardzo ważne. Zaraz pójdę poczytać o olejach. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ten doniczkowy tak by sobie w tym ogrodzie przez kilka zim dał radę? Przed nami to z 5 lat nikt kwiatków tam nie sadził.

      Usuń
    2. One wieloletnie są, dostałam takiego i mi kazali do ogródka wysadzić jak przekwitnie, żeby był na drugi rok.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. My ogród usiłujemy ogarnąć od 6 lat...nadal częściowo bezskutecznie. Trzymam kciuki za Was! Na stronę Moniki już biegnę, bo staram się używać w kuchni olejów jak najlepszych:-)) I zdziawiłam się - to u Was ksiądz po święceniu bierze kopertę? U nas to nie do pomyślenia! Jak jest proboszcz, to pogada, pośmiejemy się, pożyczymy sobie wesołych świąt, jak któryś z wikariuszy - róznie to bywa, bo nowi są. Widać - co wieś - to obyczaje..
    Uściski
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Zapuście były zbierane datki do koszyczka lub na talerzyk, z którego na koniec zsypywano księdzu do kieszeni na tzw ofiarę. A tu widocznie jest tradycja kopertowa, tylko nie każdy z kopertą biega, ale jest jedna zbiorcza. Jest nawet stawka, nie wiem przez kogo ustalona, czy przez księdza, czy przez parafian. Ksiądz dostaje 50 zł w kopercie, a potem się daje datki tej osobie, która założyła za wszystkich. Trochę to porąbane. Kobieta ryzykuje, że straci, a jeśli zbierze więcej niż te 50 zł, to mówi, że daje nadwyżkę do kościoła na mszę.

      Usuń
  3. Dlaczego chcesz się pozbyć tej pięknej forsycji? Jejku, mnie żal każdego krzaczka, bo u mnie ziemia słaba i jak już coś urośnie, to chucham i dmucham. Takiej forsycji doczekałam się po 7 latach. Szkoda jej.
    Rozumnych i fajnych sąsiadów zazdraszczam do bólu. Skarb to jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie się jej pozbędę, raczej przesadzę w inny kąt ogrodu. Ona może jest ładna, jak kwitnie, ale przez całą resztę roku to bezładne, bezkształtne krzaczysko na środku ogrodu.

      Usuń
    2. Przytnij w kulkie i szlus.

      Usuń
    3. Ja mam dwie forsycje, tuz przy domu. Co roku odgrażam się, że przeniosę je dajej i co roku odpuszczam, bo dają ten kolorek wiosenny. Ale powinnam je wywalić gdzieś dalej bo mam alergię na pyłek forsycji. Zawsze gdy kwitną to albo zasmarkana jestem, ale mam wysypkę jak nie przymierzając, ofiara ospy wietrznej. W tym roku padło na wysypkę...

      Usuń
  4. Wracając do kołatania. Mojemu kuzynowi kołatek kołatał w starym biurku przez 30 lat. I nadal kołacze. Biurko stoi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że dom jeszcze postoi nawet z kołatkiem, ale chciałabym żeby nas przeżył i to o wiele lat.

      Usuń
  5. A, to żółte to prymulka - one dają radę w ogrodzie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawy Blog......życzę powodzenia i wytrwałości......serdeczne pozdrowionka :-)))))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Zolto, cieplo, zlociscie, calkiem dobrze sie zaczyna;)
    Forsycje ogol, jak radzi Hana i nich sobie rosnie;) W koncu jej inna nazwa to Zloty Deszcz, moze wrozba taka?;)
    Ksiadz, jak robotnik, zrobil swoje i fertig:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyszło mi do głowy, że musicie jakoś urządzić te komnaty pałacowe. Odkrywcza jestem, nie? Chodzi o to, że opłacałoby się pożyczyć jakiegoś dostawczaka czy inną ciężarówkę i przyjechać po graty do Czacza. Kupisz tam absolutnie wszystko, co tylko Ci się zamarzy i na pewno taniej, niż w sklepie. Najróżniejszych mebli jest tam masa. Nowych, prawie nowych, starych i prawie starych. Łóżka, komody, stoły, szafy, fotele, wszystko. A ogrodowych mebli to mrowie! Służę za przewodnika i negocjatora (jestem w tym dobra). I przespanka u mnie jest, bo w jeden dzień nie da rady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za propozycję, ale chyba logistycznie nie damy rady. Wprawdzie na Twoje zdjęcia z Czacza i opis gały mi z oczu wychodzą, ale ja działam nieco inaczej. Kupuję jeden mebel, ustawiam i dumam... a potem drugi i dumam... Na raz nie dam rady, bo durnieję. Byłam ostatnio w Bolesławcu, miałam w planach co ja tam nie kupię i dosłownie zamieniłam się najpierw w słup soli, a potem biegałam w amoku. Kupiłam połowę mniej niż chciałam, a to była ostatnia okazja obłowić się w Bolesławcu ceramiką.
      Damy radę, jest allegro, a tam mnóstwo cudnych mebli (już kupiliśmy wypasiony kredens i zamówiliśmy bufet) w przystępnych cenach. I składziki mebli u nas też jakieś funkcjonują. Przynajmniej poznam lokalne oferty.

      Usuń
  9. I tu Cię rozumiem. Wprawdzie nie dumam nad jednym meblem, ale w amok wpadam:)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Co do księdza... hm, może skoro kapliczka jest prywatna, to on powinien zapłacić? Co kraj to obyczaj.

    Bardzo Wam zazdrościłam tej przeprowadzki, ale teraz widzę, że to nie taki miód. Obiekt pod nadzorem konserwatorskim, przez lata zaniedbany, bez ogrzewania, odpowiedniego dozoru. Pod pięknym wyglądem zewnętrznym może być wiele niespodzianek. Życzę Wam, aby wszystko szło gładko, ale te robalki mnie lekko przeraziły. Gdyby trzeba wymieniać belki, wsporniki i jak to się nazywa, to nie dość, że czasochłonne, ale koszt jaki. Nawet nie chcę sobie takich pieniędzy wyobrażać. Trzeba ogromnej siły woli, serca i zwyczajnie kasy, aby tu cos zdziałać. Pierwszego i drugiego Wam nie zabraknie, tego jestem pewna, ale to ostatnie? Może złoty deszcz zamieni się w złote sztabki?
    A poważnie, to ogrom pracy i nakładów. Samo doprowadzenie ogrodu do stanu używalności, przyzwoitości. Niby nic a jednak. Mam balkon, jakieś 12 metrów. Aby nadać mu nieco intymności osłoniliśmy go kilka lat temu matą z patyków. Okazało się nietrwałe, zatem kupiliśmy deski, aby zrobić taki niby płotek. Do tego impregnat, 3 donice., ziemia, kilka sadzonek, 3 małe tuje, śrubki i uchwyty i pękło 800zł. Zatem ogród to wyczyn.
    Na temat kotłowni wolę się nie wypowiadać. A remont kuchni? A łazienki?
    Cóż, widzę piękny dwór, prymulkę (kuzynkę pierwiosnka) jako promyk wiosny i dwoje sympatycznych, kochających niemożliwe do wykonania zadania ludzi. Trzymam kciuki, życzę powodzenia i wysyłam moc ciepłych myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się nie myśleć o obiekcie całościowo, bo bym zwariowała, jak miałabym obliczyć wszystkie koszty, które musimy ponieść, by doprowadzić obiekt do stanu używalności.
      Na razie mimo, że dużo już zrobiliśmy, nadal czuję się, jak koczownik. Gotuję na podłodze, nie mam stołu, tylko jakiś składzik. A czas leci. Cóż, mamy dożywocie na Dworze :-)
      Powiem Ci, że jeżeli tylko zdrowie dopisuje, to ludzie, którzy mają ten sam cel, potrafią czynić cuda.

      Usuń

Dziękuję za każdy miły komentarz :-)