Pragnę wszystkim zakomunikować, że „Akcja Pszczółka”, o
której pisałam ostatnio, zakończyła się szczęśliwie. Pasiaste, brzęczące i
potencjalnie żądlące istoty opuściły definitywnie nasze progi, czy też raczej,
nasze dziury pod belkami. Owszem, niektóre pogłupiały od tej eksmisji i jeszcze
przez kilka dni nieliczne, mniej rozgarnięte, próbowały nosić pożytek pod
belkę, ale bezlitośnie Chłop zakleił im wejście. Mam nadzieję, że trafiły do jakiegoś
pobliskiego ula, niekoniecznie do swojego roju. Jeżeli obca pszczoła przychodzi
z pożytkiem, ma szansę na adopcję. Po pszczołach został nam kompletnie
zdemolowany pokój.
Mniej więcej w tym samym czasie udało się nam pochwycić i
przytrzymać dekarza, który powoli wprawdzie, ale systematycznie naprawia nam
dach. Przewinęło się przez nasz dom w ciągu kilku ostatnich miesięcy
kilkanaście ekip. Uwierzcie mi, że była to istna rewia cudaków. Byli: cwaniacy,
naciągacze, pijaki, odstawiający manianę, którzy na każde pytanie odpowiadali „jutro”
i nigdy się nie pojawili, byli też normalni, ale bez wolnych w tym roku
terminów i jeden taki, któremu dobrze z oczu patrzyło, ale dzień przed przyjściem
do pracy orzekł, że dostał lepszą propozycję i po prostu wystawił nas do wiatru.
Ręce nam opadły.
To był do tej pory najtrudniejszy dla nas czas, byłam niemal
bliska załamania nerwowego. Piąty miesiąc usiłowaliśmy zmotywować jakąkolwiek
ekipę do pracy, a tu nic z tego. W końcu po którymś z kolei dziesiątym
telefonie, przybył młody człowiek i z taką pasją zaczął nam opowiadać o sposobach
oblachowania kominów, że słuchaliśmy, jak urzeczeni. Młody człowiek, mimo braku
terminów, zgodził się po godzinach zająć naprawą naszego dachu, dlatego idzie
to wolno, ale najważniejsze, że coś się tam w końcu dobrego dzieje.
Ten fakt upolowania dekarza ma bardzo duże konsekwencje, gdyż
wreszcie możemy ruszyć z remontem wnętrza nie obawiając się, że tuż po naprawieniu
i wymalowaniu ścian, zostaną one zalane z powodu dziurawego dachu. I teraz powinien
nastąpić gruby akapit, w którym utyskuję na życie w centrum placu budowy, w ogólnej
rozpierdusze i bałaganie, w kurzu, pyle, brudzie i smrodzie. Akapit nie
nastąpi, gdyż zbyt długo czekaliśmy na fachowców, by teraz marudzić. Naród tu
pracowity i zapracowany, co widać po długich terminach oczekiwania na
realizację zleceń, zatem zaciskam mocno zęby i wstaję o jakiejś koszmarnej
godzinie, by o 7.00 rano panowie mogli zacząć robić to, co trzeba.
Kafelki tutaj nie nazywają się kafelki, tylko flizy :-)
Po koszmarnych upałach, nagle zrobiło się zimno, co
poskutkowało przeziębieniem się naszego staruszka Jaskra. W styczniu skończy 13
lat, a to bardzo poważny wiek, jak na goldena. Ostatnio bardzo często zdarzają
mu się tego typu podziębienia z byle powodu. A to kilka kropel deszczu spadnie
mu na pyszczek, a to położy się na zimnej posadzce, mimo że kocyk ma obok, etc.
A że wielki z niego uparciuch był przez całe życie, na starość ta cecha jakby
się wzmocniła. Z powodu zaawansowanego wieku i pewnego już jego niedołęstwa,
skaczemy wokół niego, jak wokół śmierdzącego jajka. Podsuwamy pod dupcię
kocyki, sprowadzamy po 3 schodkach na podwórko, bo zaczyna się przewracać.
Poprosiłam nawet Złotego Kota, by uszyła mu ubranko na deszcz i na zimę.
Ubranko
jest urocze i funkcjonalne, a Jaskier jeśli tylko warunki pogodowe są
odpowiednie, nie dość, że nie ma nic przeciwko niemu, to jeszcze doczekać się
nie może wyjścia przez furtkę, by pokazać się na wsi w swojej dizajnerskiej kreacji. Jestem
pewna, że mieszkańcy wioski, gdy zimą lub w deszcz zobaczą ubranego w kurteczkę
psa, stracą wszelkie wątpliwości co do naszego zdrowia psychicznego. Cóż, jest
to kwestia priorytetów, zatem tego typu opinie mam głęboko w nosie.
Póki jeszcze nie mamy gotowej sypialni, gdzie będziemy spędzać
noc wszyscy razem, Jaskier wybrał sobie na legowisko główny korytarz. Obecnie
znajduje się tam mały skład budowlany.
O trzeciej w nocy obudził mnie kaszel. Każdy kto ma dużego
psa wie, jaki to koszmarny dźwięk. Kaszlowi u psa często towarzyszą wymioty. Po
kaszlu u Jaskra zazwyczaj pojawia się szczekanie, które ma wymusić na nas
wstanie i wypuszczenie psa na zewnątrz, by sobie trawkę poskubał. Widocznie
przy tych zaziębieniach, piesek odczuwa dyskomfort w gardle i skubanie czegoś bardzo
mu pomaga. Zamiast szczekania usłyszałam dziwny dźwięk, jakby szuranie. Nie
byłam do końca przebudzona i bardzo nie chciało mi się wstać i schodzić na dół
bez powodu. Pies nie szczeka, to znaczy, że sytuacja nie jest poważna. Szuranie
nie ustawało i po kilku minutach ciekawość wzięła górę nad snem. Zeszłam i
ujrzałam, jak Jaskier intensywnie przeżuwa i szarpie worek z jakąś zaprawą.
Zrobiło mi się słabo. Sypki materiał częściowo znalazł się na podłodze.
Wyprowadziłam psa na podwórko (tu się mówi „na pole”) i usiłowałam coś
wymyślić, by się jednak jeszcze odrobinę przespać. Nie mogę go tu zostawić, bo
straty mogą być większe, dobierze się w przypływie rozpaczy do reszty worków i
nawet nie chce mi się myśleć, jak rano będzie wyglądało wnętrze.
Tu biję się w pierś, bo najpierw pomyślałam o sobie, że mam
nockę z głowy, potem o wnętrzu, że wszystko będzie zababrane i będę musiała to sprzątać, a o tym, że
Jaskier mógł nażreć się tej zaprawy i zacementować sobie jelita pomyślałam
dopiero wtedy, kiedy zniosłam materac z łóżka i kołdrę na dół i położyłam się
obok psa na podłodze w pokoju. Sam w tym pokoju zamknięty spać nie chciał, histerycznie
szczekał, wyboru zatem zbyt dużego nie miałam.
Kiedy rozum śpi budzą się demony. Traf chciał, że tej
opisywanej nocy nie było w domu Chłopa, który w przypływie mojej paniki jest mi
ostoją i głosem rozsądku. Nie było też o czwartej nad ranem komu zawieźć psa do
weterynarza, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Reasumując, nie było mi wesoło.
Pies trochę się pokręcił, pokaszlał, pomlaskał, głośno i wielokrotnie
popierdział, co wyjątkowo wprawiło mnie w euforię, że przynajmniej na razie otwór
tylny jest drożny. W końcu spokojnie zasnął. Zasnęłam i ja.
Bladym świtem z obowiązku, bo nie z chęci, zwlekłam się z
materaca i poszłam na oględziny sfatygowanego przez psa worka. W tym czasie mój
kochany łobuz spał smacznie pochrapując. Udało mi się odnaleźć zachowany fragment
etykiety. W worku była wylewka samopoziomująca.
To był trudny spacer. Przez kilka minut zastanawiałam się,
czy pies aby nie jest zaklejony. Wyobraźcie sobie, jak wielki kamień spadł mi z
serca, kiedy Jaskier się wypiął i wyprodukował kupę.
Samopoziomującą się kupę,
oczywiście :-)
Suplement: Rozmawiając rano przez telefon z Chłopem, opisując mu tę trudną noc, naszła mnie refleksja, jak bardzo będzie brakować nam pieska, gdy już od nas odejdzie. W ogóle nie wiem, jak będziemy w stanie bez niego żyć. Bezustannie dostarcza nam od prawie 13 lat tylu wrażeń i rozrywki, terroryzuje nas, owija wokół swojego ogona, organizuje nam życie stosując wszelkiego rodzaju szantaże i wymuszenia, którym mniej lub bardziej radośnie ulegamy. I teraz mówię całkiem serio: nie wyobrażam sobie bez niego naszego życia.
Wiesz, uśmiałam się na początku, bo nowa kreacja Jaskierka jest...fantastyczna. Przeczytałam uważnie do końca i jakoś tak smutno mi się zrobiło. Nie wyobrażam sobie, że może nie być tego kochanego psiaka, który tak wiele cech przekazał Izerkowi. Gdy czytam o Jaskierku, to oczyma wyobraźni widzę Izercia za jakiś czas. Słodki terrorysta, aktor wybitny, cwaniak niepospolity. Życzę Jakierkowi jeszcze długich chwil, bez problemów zdrowotnych.
OdpowiedzUsuńDobrze, ze wszystko skończyło się tak dobrze, mogło być znacznie gorzej. Psy maja swoje dziwactwa, oj mają. Teraz już wiesz, ze leń musi ustąpić, nie ma innej opcji:)
Właściwie teraz, kiedy już wszyscy wiedzą, że dziwolągi z Was nie lada, możecie zrobić wszystko i nikogo to nie zadziwi. To ma swoje plusy, zobaczysz.
Bardzo podoba mi się Wasz skład muszli klozetowych, naprawdę ciekawe zdjęcie. Życzę Wam, aby remonty przebiegły sprawnie, spokojnie, bez problemów.
Mizianki dla boskiego Jaskierka, w tym kubraczku jest niesamowity:)
W tym wieku za każdy dzień jego życia bogu dziekujemy. Dwie suczki, które pożegnaliśmy przed nim, nie dożyły takiego wieku, a w porównaniu z nim, były okazami zdrowia. Jaskier częściej chorował, łapał kontuzje, przydarzały mu się przygody i do dziś przydarzają. Trudno nie myśleć w takich chwilach o nieuniknionym. Obecnie każda jego nawet najmniejsza przypadłość urasta nam do rangi ostatecznej.
UsuńDobrze, że chce w tym ubranku chodzić. Co ludzie powiedzą, to mnie nigdy nie interesowało. Mądry zrozumie, z ignorantami nie chcę mieć nic do czynienia, zatem nie dbam o ich zdanie.
Psisko kochane...
OdpowiedzUsuńTylko Złoty Kot mogła wyprodukować takie cudne i do tego funkcjonalne wdzianko!
A materiał jest taki mięciutki, że sama bym chętnie chodziła w takiej kurteczce :-)
UsuńKlaudia Ci uszyje! Tylko pamiętaj o stosownym wycięciu w tym miejscu co wiesz:)))
OdpowiedzUsuńDla Riannon? Po co jej stosowne wycięcie?
UsuńNatomiast wdzianko Jaskra bardzo ładne.
Hana, ja mam teraz mózg zaprószony pyłem remontowym, a poza tym jestem podtruta, bo w okolicy jakis debil śmieciami napalił i nie kumam, o jakie na litość boską wcięcie chodzi!? :-)
UsuńWycięcie, nie wcięcie. No jak to, pod ogonem.:-)
Usuń:-DDDD
UsuńDzięki Agniecha:)))
OdpowiedzUsuńNajbardziej mnie martwiło,zeby mu kaptur na oczy nie leciał:)
OdpowiedzUsuńMojego Normana nie ma już półtora roku. Dalej smutek w sercu siedzi. Te psy są wyjątkowe i wyjatkowo się je kocha.
Swoją drogą kipisz remontowy macie wspaniały. Jak zwykle w pelni cię podziwiam. ;)
Ten komin to był świetny pomysł, ponieważ stabilizuje kaptur. Nie tylko nie leci na oczy, ale i nie spada. Mogę też tak go naciągnąć, by schować całe uszka. Bardzo to praktyczna i ładna kreacja, jeszcze raz bardzo dziękuję :-*
Usuń:) kłaniam się Jaskrowi nisko:*
UsuńTo nie jest najlepszy pomysł Pana Boga, żeby psy żyły krócej niż ludzie. Ostatnio w trybie natychmiastowym operowaliśmy naszą najstarszą - Nutkę i też z przerażeniem myśleliśmy, że kto, jak kto, ale Ona jest nie do zastąpienia. Na szczęście, już wszystko dobrze, ale kiedyś Ją stracimy... To nie fair.
OdpowiedzUsuńPodrap od nas Jaskra za uchem (Chłopa też, czemu nie?)
Pzdr.
O matulu, biedny Jaskierek! Jakby się tej zaprawy nażarł to by dopiero było. Ja muszę Tropika teraz bardzo pilnować, na swojej diecie jest cały czas głodny i żarłby wszystko. Ostatnio porwał mi plasterek ogórka kiszonego oraz złapał w powietrzu spadającą tabletkę na gardło Tymianek i Podbiał i radośnie schrupał. Wczoraj zaś wydłubał ze śmieci pustą torebkę po papryce (przyprawie) i zabrał się do wylizywania...
OdpowiedzUsuńJaskierek w kurteczce prezentuje się rewelacyjnie. Złoty Kot jest zdolny niebywale.
Podziwiam was bardzo i nieustannie za te prace remontowe. Bardzo mocno ściskam!!!
Dość rzadki w Polsce przypadek - zwrotu zagarniętego Dekretem PKWN mienia przedwojennym właścicielom lub ich spadkobiercom ... Jakże daleko nam nadal do ideologii europejskiego prawa własnościowego ... Jesteście jednymi z nielicznych właścicieli obiektów zabytkowych , których celem jest restauracja obiektu .. Ogromna większość takich obiektów będących w rękach prywatnych istnieje dla samego "mania" i ewentualnie przekrętów które da się na tym towarze zrobić ! Chwała Wam !!!!
OdpowiedzUsuńNiestety, to prawda, znamy ten temat od podszewki. W latach 90-tych mnóstwo obiektów zabytkowych zakupiono za symboliczna złotówkę i nie wywiązano się z obowiązku remontów. Zamiast tego dochodziło do "tajemniczych" pożarów, etc i zabytek znikał. Zostawała czysta ziemia pod zabudowę nowego domu, lub na sprzedaż. Winni są owszem, ludzie, ale przede wszystkim winny jest system, który ludzi demoralizuje. I skandaliczne prawo, gdyż dekret PKWN nadal obowiązuje, co uniemożliwia właścicielom "prawnie" zrabowanych majątków na odzyskanie swoich domów i majątków. Nasz zrabowany dwór nie podpadał pod dekret, został zabrany wbrew obowiązującemu i wówczas i do tej pory prawu, dlatego został zwrócony. Po 25 latach walki.
Usuń