Pamiętam, jak w Wigilię zeszłego roku siadaliśmy do stołu z
niepewnymi minami. Spędzaliśmy ostatnie Święta w Zapuście. Pamiętam, jak
mówiłam:
„Cieszmy się, bo nie wiadomo, jak przyjdzie nam spędzać Wigilię za
rok, w nowym otoczeniu”.
Czy będzie nam dobrze, ciepło, wygodnie? Czy już się
urządzimy, czy będziemy świętować w prowizorce, marznąc i oczekując wiosny?
Takie mieliśmy dylematy równo rok temu. Wigilia tamta była nostalgiczna, gdyż
żegnaliśmy się z ukochanymi kątami, nie mając pojęcia, co przyniesie
przyszłość.
Do Bożego Narodzenia udało się nam z grubsza ogarnąć. Nasze
prywatne wydzielone z dworku mieszkanie jest niemal gotowe, zostały same
detale, które będziemy uzupełniać w miarę możliwości. Nad przestrzenią gościnną cały czas pracujemy. Święta spędzamy w cieple,
które panuje zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz domu.
Salon gościnny pomalowany i częściowo wyposażony
Nasze prywatne przestrzenie:
Dzisiejsza Wigilia
Nasz stół wigilijny jest od wielu lat skromniutki. Na święta nie rosną nam żołądki, lodówki nie mamy zbyt pojemnej, zatem przygotowujemy jedynie to, bez czego nie wyobrażamy sobie Wigilii. W tym roku kisiłam barszcz (pycha!), ulepiłam uszka z borowikami (pycha!) i pierogi z kapustą i grzybami (pycha!), usmażyłam karpia (Chłop mówi, że pycha!) i dla siebie łososia (pycha!). I jeszcze zrobiłam kutię (pycha!) i sernik (pycha!). Pęknę bardziej z pychy niż z przejedzenia :-)
Dziś w przyszłość patrzymy z radością i spokojem w sercu. Czego
wszystkim Wam również z okazji Świąt serdecznie życzymy.