Dni robią się coraz krótsze, październik powoli odchodzi w
zapomnienie. Jest to pora, kiedy wszyscy neo-wieśniacy biegają gorączkowo po
swoich włościach i szukają pożytków, które mogliby pozamykać w słoiczkach, by
długą i ciemną zimę uczynić przyjemniejszą.
Rozmawiałam ostatnio z jednym ze rdzennych
tubylców, który będąc na dużej bani, tłumaczył mi, jak ciężkie jest życie na
wsi i ile to się trzeba napracować, by związać koniec z końcem. Wszyscy mają
nas tu za miastowych, tymczasem mamy już 15 letnie doświadczenie w tym, że wieś
to nie tylko sielskie widoczki za oknem, ale praca od śniadania po zmierzch.
-No
widzi pani, a te kurwy tutaj to tylko pazury malują!- wyraził się o młodym
tubylczym pokoleniu płci żeńskiej sąsiad, któremu potakiwałam w poglądach na
ciężką pracę na wsi.
Hmm... no cóż... Ja pazurów nie maluję, bo mi się lakier zdrapuje na strunach
od gitary, poza tym nie mam nic przeciwko malowaniu pazurów na wsi, jak ktoś
lubi. Maluję pazury u nóg, w pracy mi to nie przeszkadza :-)
Po przerobieniu dostępnej ilości winogrona, zostały nam już
tylko jabłka, które zamykamy w butlach, by zrobić z nich wino jabłkowe. I
wypraszam sobie, by napój ten nazywać jabolem. Jestem dosyć wymagająca, jeśli
chodzi o trunki alkoholowe. Wino jabłkowe naszej produkcji zawsze bardzo mi
smakuje. Jest tylko jeden warunek, by pozwolić mu dojrzeć w butelkach
przynajmniej pół roku. Kiedy zlewamy przerobione przez drożdże wino do butelek,
zawsze próbujemy i nie było wypadku, bym nie skomentowała produktu „ale syf”! Myślę
o produkcji cydru, ale nie mamy do tego jeszcze odpowiedniego wyposażenia i co
tu ukrywać, odpowiedniej wiedzy. Pierwszy raz jest najtrudniejszy, może trafią
się najpierw jakieś warsztaty z robienia cydru.
Produkcja win owocowych na Woli ma długą tradycję. Antoni
Feill, pracownik naukowy, profesor chemii, zajmował się profesjonalną produkcją
win owocowych, w które zaopatrywał między innymi restaurację Hawełka w
Krakowie. Aż takich ambicji nie mamy, bo życia nam nie starczy. Wystarczą nam
ilości produkowane na własne potrzeby.
Kilka dni temu na aukcji trafiło nam się prawdziwe cudeńko.
Wypatrzyłam uroczy sekretarzyk w tak pięknym stanie, że bałam się, że to
współczesna replika. Pani sprzedająca mebel zapewniła nas, że to porządnie
poddany renowacji oryginalny mebel. Czekałam na niego z bijącym sercem. Oczyma
wyobraźni widziałam, jak będzie pięknie wyglądał w naszym saloniku, który
powoli przybiera kształt ostateczny. Po kilku dniach sekretarzyk stanął na
miejscu.
Wyposażanie dworku trwa już od dłuższego czasu i jeszcze mnóstwo tygodni upłynie, zanim wszystko będzie skompletowane. Każdy taki mebel z przeszłością, który przybywa do naszego domu, jest wyjątkowy. Prawdopodobnie trochę już dziwaczejemy, ale traktujemy je prawie, jak członków rodziny. Tak mają ludzie, którzy „widzą” w starych przedmiotach duszę.
Wyposażanie dworku trwa już od dłuższego czasu i jeszcze mnóstwo tygodni upłynie, zanim wszystko będzie skompletowane. Każdy taki mebel z przeszłością, który przybywa do naszego domu, jest wyjątkowy. Prawdopodobnie trochę już dziwaczejemy, ale traktujemy je prawie, jak członków rodziny. Tak mają ludzie, którzy „widzą” w starych przedmiotach duszę.
Tutejsze lasy obfitują w grzyby, niestety, amatorów na te
pożytki jest więcej niż grzybów. Ludzie zjeżdżają do lasu wolskiego jeszcze
przed świtem, by zdążyć przed konkurencją. Lubimy grzyby, nie lubimy tłoku w
lesie i na szczęście nie jesteśmy jakoś specjalnie wymagający. Nie muszę
zajadać się prawdziwkami, wystarczą mi rosnące na naszej posesji przed domem
maślaki i kanie.
Kilka dni temu mieliśmy wesołe zdarzenie. Panowie dekarze,
którzy mieli przerwę w pracy i odpoczywali w podcieniu zobaczyli, jak Chłop
wychodzi z domu z koszykiem.
-A dokąd pan idzie?- zapytał majster
-Po grzyby na obiad.
Była godzina 13-sta, taka okołoobiadowa. Majster „zrobił karpia”
-No co pan, na grzyby? Tu w tym lesie więcej ludzi niż grzybów!
-A ja mam swoje miejsca- odparł Chłop i oddalił się w głąb posesji. Za 5 minut powrócił z pełnym koszem maślaków i kani. Majster był wstrząśnięty.
-No co pan, jeszcze pan dobrze nie wyszedł, a już pan wraca z grzybami? Ja bym przez pół dnia u siebie tyle nie nazbierał!
-Po grzyby na obiad.
Była godzina 13-sta, taka okołoobiadowa. Majster „zrobił karpia”
-No co pan, na grzyby? Tu w tym lesie więcej ludzi niż grzybów!
-A ja mam swoje miejsca- odparł Chłop i oddalił się w głąb posesji. Za 5 minut powrócił z pełnym koszem maślaków i kani. Majster był wstrząśnięty.
-No co pan, jeszcze pan dobrze nie wyszedł, a już pan wraca z grzybami? Ja bym przez pół dnia u siebie tyle nie nazbierał!
I co, i były grzyby na obiad? Były!
Zainteresowanych ogrodami zapraszam serdecznie na mój gościnny wpis na blogu Ani Fajne Ogrody. Opowiadam swoje wrażenia ze zwiedzania Parku Citroena w Paryżu. To niezwykłe miejsce. Jak będziecie w Paryżu, zajdźcie.
Zainteresowanych ogrodami zapraszam serdecznie na mój gościnny wpis na blogu Ani Fajne Ogrody. Opowiadam swoje wrażenia ze zwiedzania Parku Citroena w Paryżu. To niezwykłe miejsce. Jak będziecie w Paryżu, zajdźcie.