Z przykrością muszę stwierdzić, że Urząd Ochrony Zabytków, w
tym przypadku małopolski, jest ostatnią instytucją, która dba o zabytki. Dziś
odebraliśmy telefon, dzięki któremu Chłop skutecznie zmienił zdanie o miłych
urzędnikach. Ja nie miałam żadnych złudzeń, jak wynika to z wcześniejszych
dwóch wpisów, ale Chłop tak bardzo chciał załatwiać na nowym terenie wszystkie
sprawy po dobroci, uprzejmie, bez
uprzedzeń, z pozytywnym nastawieniem…
I przekonał się, że się nie da.
Pamiętacie z ostatniego wpisu, że po rozmowie z panem
urzędnikiem od zieleni w małopolskim UOZ-ie, umówiliśmy się na przeprowadzenie
postępowania administracyjnego w sprawie usunięcia dwóch drzew.
Oto nasze uzasadnienie poparte stosownymi fotografiami:
„Pierwsze drzewo- jodła (obwód 145 cm) jest obecnie od
czubka do połowy swojej wysokości suche. Rośnie 7 metrów od zabytkowego dworu.
Suchy czubek góruje nad dachem drewnianego budynku. Będąc usytuowanym w
najwyższym punkcie okolicy, stanowi obiekt, który przyciąga pioruny. Suche,
rosochate gałęzie w przypadku zapłonu od pioruna, natychmiast przeniosą ogień
na drewniany budynek. Obecność suchego drzewa w takim miejscu nie tylko psuje
harmonię otoczenia, ale stwarza realne zagrożenie pożarem, a co za tym idzie,
bezpowrotną utratę zabytkowego dworu.
Drugie drzewo-modrzew (obwód 113 cm), usytuowane na
obrzeżach działki wpisanej do rejestru zabytku, w jej południowej części, jest
suche na całej swojej długości. Rosnąc pośród innych drzew, również stwarza
zagrożenie pożarowe. Jego kondycja pozwala domniemywać, iż w każdej chwili samo
się wywróci stanowiąc śmiertelne niebezpieczeństwo dla osób, które przypadkiem mogą
znaleźć się w jego pobliżu.”
Na koniec wniosku napisaliśmy:
„Ze względu na dużą odległość zamieszkania wnioskodawcy od
obiektu, proszę o wcześniejszy kontakt telefoniczny lub e-mailowy celem
ustalenia możliwego terminu oględzin.”
Ustawa o ochronie zabytków nakazuje właścicielowi dołożenie
wszelkich starań, by zabytek zabezpieczyć i otoczyć opieką. Nie powiem, bardzo
się tym przejęliśmy. Ta sama ustawa nakazuje WKZ- owi nadzór nad wszelkimi
pracami. Zdaje się, że inaczej niż urzędnicy rozumiemy znaczenie tego słowa.
Bardzo nam zależy na naszym zabytku i na tym, by nikomu nie stała się krzywda z
powodu zagrożenia, jakie stwarzają suche drzewa. A co na ten temat miała do powiedzenia
urzędniczka?
Zadzwoniła do nas w tej sprawie kobieta. Odebrałam telefon i
ze zdumieniem wysłuchałam pretensji.
-Gdzie państwo mieszkają?
-Obecnie na Dolnym Śląsku- odparłam.
Miałam wprawdzie nie rozmawiać więcej z urzędnikami, Chłopa
miałam pod ręką, ale postanowiłam cierpliwie poczekać i sprawdzić, ile
urzędniczego absurdu jestem w stanie wytrzymać.
Najpierw wysłuchałam, co było do przewidzenia, informacji,
że nie da się tego zrobić.
-Ależ oczywiście, że się da- odparłam.
-Czy pani sobie zdaje sobie sprawę, ile ja będę musiała
wykonać pracy, aby to przeprowadzić?
-Ale chyba nie mamy innego wyjścia, nie możemy wyciąć
suchych drzew bez waszego pozwolenia- cierpliwie tłumaczyłam.
-Ale przecież to będzie bardzo długo trwało.
-Trudno, nie mamy innego wyjścia, tak nie może przecież być,
drzewa stwarzają zagrożenie.
-A co wam przeszkadzają dwa suche cienkie drzewa? Wy pewnie
po prostu chcecie pozyskać sobie drewno na opał.
Tutaj nie zdzierżyłam, cienkie drzewa? Drzewa o obwodzie 145
i 113 cm to są cienkie drzewa? Mamy ogrzewanie gazowe, nie mamy kominka, żaden
opał nie jest nam potrzebny. Nie wiem, czy zasłużyliśmy sobie na wyraźną sugestię,
że jesteśmy złodziejami. Poczułam, że dłużej takiej bezczelności nie wytrzymam
i że zaraz zacznę się wydzierać.
-Wie pani co, ja pani dam męża, on pani może to lepiej
wytłumaczy.
Chłop wysłuchał cierpliwie identycznych argumentów, jaki to
dla niej kłopot, ile to będzie trwało i ile ją to będzie kosztowało roboty. Z
każdym następnym zdaniem Chłop coraz bardziej podnosił głos. 15 minut trwało wytłumaczenie
pani urzędniczce jej obowiązków, Chłop cytował ustawę o ochronie zabytków i
Konstytucję. Przez ostanie 5 minut darł się tak bardzo, że byłam pewna, iż sprawa
zakończy się w sądzie administracyjnym. Pani urzędniczka miała do nas
pretensję, że nie przyszliśmy do niej w lipcu podczas naszej wizyty w WKZ-cie.
Rozmawialiśmy o tej sprawie z innym urzędnikiem, skąd niby mamy wiedzieć, iż ta
pani była ważniejsza lub przynajmniej, że jej się tak wydaje? Pan urzędnik z
kolei, jak zobaczył suche drzewa na fotografii, był oburzony, czemu tak późno z
tym przychodzimy. Przecież drzewa stanowią zagrożenie nie od dziś. Dopiero
niedawno Chłop nabył współwłasność nieruchomości i wcześniej nie mógł tej
sprawy załatwić. Tymczasem od pani urzędnik Chłop przez telefon usłyszał, że
jest niepoważny, że składa wniosek, a nie mieszka jeszcze w obiekcie. Przecież
po to napisaliśmy ostatni akapit, aby umówić się na oględziny z urzędnikiem.
Ta rozmowa zawierała kilka pikantnych szczegółów, których
teraz nie ujawnię. Pani urzędniczka przekroczyła wszelkie granice przyzwoitości
i dobrego smaku i gdybym tylko miała możliwość nagrania tej rozmowy, moglibyśmy
podać ją do sądu o pomówienie. Przebiła zarówno opisywaną przeze mnie panienkę z agencji jak i naszą Rozczochraną z Urzędu Gminy w Olszynie.
Na koniec udało się Chłopu znaleźć jakieś porozumienie z
panią urzędniczką. Mam nadzieję, że zmusił ją do pracy. Nie wiemy jeszcze, jaki
będzie skutek owej pracy. Pikantne
szczegóły będę zdradzać w miarę postępu sprawy. I oczywiście, będę publicznie
zdawać relacje z postępu prac.
Chciałabym ten wpis zadedykować wszystkim tym, którzy na
portalach społecznościowych wytykają właścicielom zabytków ich zaniedbania i
zaniechanie opieki nad obiektami, które są tak naprawdę dziedzictwem całego
społeczeństwa. W jaki sposób mamy otaczać opieką nasze zabytki, skoro
najważniejszy urząd, zobowiązany do ich ochrony, nie pozwala nam na to? Tylko
dlatego, że pani urzędniczce nie chce się wysłać kilku papierków, obiekt może
być skazany na zniszczenie, a ludzie tam przebywający są narażeni na utratę
zdrowia lub życia. Nie mówiąc już o tym, że pani ze zwykłej zemsty, czy
nieżyczliwości może odmówić nam zgody.
W normalnym kraju właściciele zabytków są dumni ze swoich
obiektów. Państwo ułatwia im życie, pozwala na wiele ulg i przywilejów. W
Polsce posiadanie obiektu zabytkowego to przekleństwo. Koszmar, jaki fundują
nam urzędnicy, niszczy wszelką pasję i radość z posiadania zabytku.
Trudno mi pogodzić się z faktem, że dokładamy tyle starań,
by jak najlepiej otoczyć opieką obiekt, a jesteśmy traktowani, jak złodzieje.
Czyli, wychodzi na to, ze mogliscie, od razu, najlepiej ciemna noca , upilowac te cienkie drzewka sic! I udawac, ze ich w ogole nie bylo.
OdpowiedzUsuńKochana mam pod reka pysznego gewurztraminera (swietne alzackie wino), polac?
Pani urzędniczce po głowie, szanowna Katarzyno? A nie, szkoda wina, a nawet butelki.:-)
UsuńRiannon, Chłopie, nie dajcie się.
Taa... niby mogliśmy, za dużo jednak kosztuje w Polsce wycięcie drzewa bez pozwolenia. Za to by nas z pewnością zamknęli, a pani urzędniczka jest bezkarna ze swoimi tekstami.
UsuńNiestety, nie mogę nawet się napić, gdyż z powodu boreliozy jestem na ciężkiej antybiotykoterapii :-(
Agniecha, oczywiście, że się nie damy. Pociesza nas fakt, że jeszcze do tej pory żaden urzędas z nami nie wygrał.
Riannon, wiem, wiem, mielismy podobny problem z drzewem w Z. A raczej nie my, tylko sasiedzi. Poniewaz drzewo, zdrowe, ale wybujale za bardzo wlazilo na kable elektryczne, wiszace, miejskie, to je w koncu, to drzewo znaczy, podcieto. Rosnie sobie dalej. Moze kogos prund strzeli ,za czas jakis, to wytna.
UsuńBosz, piep...a borelioza, wiesz, ze moja corka zlapala dwa lata temu zarazonego kleszcza? W posladek jej sie wzarl. Terapie antybiotykowa miala wdrozona od razu plus, lek ziolowy, o ktory toczy sie batalia we Francji: Tic-tox.
Miałam rumień, czyli pierwszą fazę zakażenia, więc liczę na to, że antybiotykoterapia zadziała, mam 80% szans na wyleczenie. Poczytam sobie o tym tic-tox, jak znajdę coś po angielski, bo farancuskiego ni w ząb nie kumam.
UsuńTak trzymać! Nie dajcie się małopolskim urzędasom. Wierzę, że będziecie tymi pierwszymi, którzy zwyciężą ten niesławny urząd!
OdpowiedzUsuńO rany, jak to zabrzmiało. Nie orientujemy się czy krakowski UOZ ma złą sławę. Poradziliśmy sobie z dolnośląskim WKZ-tem przeciągając go przez sąd administracyjny, to nie mam wątpliwości, że poradzimy sobie i z krakowskim, jak zajdzie taka potrzeba.
UsuńOj tam, ze zaraz jak zlodzieje.
OdpowiedzUsuńNie chcialo sie po prostu glupiemu krówsku ruszyc dupy i cos zrobic, ot co, t i wymyslala sobie najprzerozniejsze wymowki. Na takich skutkuje tylko postraszenie.
Moze jednak nastepnym razem warto ponagrywac takie rozmowy i jak straszenie sądem administracyjnym nic nie daje to nagrac i puscic do mediow.
Ja rozumiem wymówki, ale na boga, nie pomówienia! Nie mogłam napisać wszystkiego, co usłyszeliśmy na nasz temat, bo nie mając nagranych dowodów, mogłoby się to obrócić przeciwko nam. Nigdy nie nagrywaliśmy rozmów, muszę się zorientować, jak się to robi i chyba rzeczywiście będę zasilać youtuba rozmowami z urzędnikami, bo co rusz, to trafiamy na lepsze sceny.
UsuńI dlaczego mnie to nie dziwi? Dlaczego takie postępowanie i zachowanie musi być normą? Czemu nie jest to wyjątkiem tylko ogólnie przyjętym stanem? Szkoda gadać!!!! Oby starczyło Wam sił i energii, a przede wszystkim byście nie musieli marnować jej na użeranie się z nierobami, tylko spożytkowali dla odrodzenia tego pięknego obiektu. Rozumiem, że owa paniusia ponosi koszty Waszej podróży na Wolę? ha ha ha
OdpowiedzUsuńPozdrówka:)
Owa paniusia nie tylko nie ponosi kosztów naszych podróży, ale i orzekła, że będzie musiała do nas przyjechać, cyt: "byle czym". Poziom abstrakcji urzędniczej jest dla mnie niepojęty. Ja oczekuję rozpatrzenia naszego wniosku, a nie lansu na wsi urzędniczych samochodów.
Usuń