W pierwszy weekend po przyjeździe na Wolę postanowiliśmy zrobić
sobie wycieczkę, ponieważ z powodu załatwiania spraw w urzędach i związanych z
tym rozmowach z urzędnikami, groziła nam utrata zmysłów. Mieliśmy również chwilowo
dosyć pracy fizycznej i zapragnęliśmy łyknąć nieco miejscowej kultury oraz
zasmakować specyficznego lokalnego klimatu. Przed wyjazdem do Małopolski zaplanowałam, że
odwiedzimy: Lanckoronę, Lubomierz oraz Nowy Wiśnicz. Do Lubomierza nie udało się
dotrzeć, natomiast pozostałe punkty programu zostały zaliczone.
Ubolewam nad tym, o czym już kilkukrotnie pisałam, iż w
Małopolsce poza Krakowem jest tak mało zabytków związanych z życiem codziennym
mieszkańców wsi i miasteczek. Lanckorona to jedno z niewielu miejsc, gdzie
zachowała się lokalna dawna drewniana architektura. Władze miasta i sami
mieszkańcy postarali się, by wypromować swoją miejscowość, jako miejsce spotkań
artystów. Akurat w dzień, w którym my zawitaliśmy do Lanckorony odbywały się
międzynarodowe warsztaty muzyczne. Nie mogliśmy zostać do wieczora, by
uczestniczyć w imprezach towarzyszących warsztatom, lecz co rusz widzieliśmy
młodych ludzi przemykających z gitarami w strojach galowych. Zanim jeszcze
przejrzałam program, zrozumiałam, że warsztaty rockowe to nie są i troszkę jakby
straciłam zainteresowanie wydarzeniem :-)
Podczas całego pobytu na Woli w lipcu towarzyszył nam upał,
jednak tego dnia panował prawdziwy piekielny skwar. Ledwo wysiadłam z auta, już
się zachwyciłam. Sami zobaczcie, jaki wspaniały klimat ma ta miejscowość.
Najpierw udaliśmy się na zamek wzniesiony w najwyższym
punkcie okolicy w XIV wieku. Obejrzeliśmy sobie beznamiętnie jego ruiny,
ponieważ jeszcze nie bardzo potrafimy sobie poukładać w głowach wydarzeń i
historycznego tła, jakie wiąże się z tymi okolicami. Cała historia, którą
wtłaczano nam do głowy w podstawówce, zdążyła dawno wyparować nam z głów. W czasach
dorosłych nie mieliśmy potrzeby utrwalania sobie dziejów, które nie miały bezpośredniego
wpływu na naszą lokalną ojczyznę, czyli Dolny Śląsk. Takie wypady i podróże po
Małopolsce są zatem dla nas prawdziwym odkrywaniem historii związanej od zawsze
z Polską. Jest to dla mnie jeszcze dziwne, ponieważ do tej pory zwykłam byłam posługiwać
się cezurą czasową: „za Niemca” i „po wojnie” :-) A tu Niemca nie było, bo go Wanda nie chciała :-)
Powiem tak: Wrażenia to na nas nie zrobiło, na Dolnym Śląsku, niemal za naszym płotem nie takie stoją :-)
Zdobyliśmy szczyt
„Nic to”- pomyślałam sobie. „Nasze plany na dziś obejmują
odwiedziny w lokalnym muzeum, tam sobie kupimy jakiś przewodnik, czy monografię
Lanckorony”.
W muzeum przeżyliśmy małe rozczarowanie, ponieważ nie było
żadnego przewodnika, ani monografii, ale zaliczyliśmy też euforię. Żądni wiedzy
złapaliśmy przewodnika, lokalnego historyka i oznajmiliśmy mu, że interesuje nas
absolutnie wszystko, co ma nam do powiedzenia na temat Lanckorony. Jeszcze
wtedy nie wiedzieliśmy, że to przewodnik złapał nas- niestrudzonych, zaprawionych w bojach słuchaczy i
przetrzymał nas bite dwie godziny, które nie wiadomo kiedy zleciały, tak
ciekawe były to opowieści. Nie rozumiem tylko jednego. W międzyczasie kręcili
się po muzeum inni ludzie. Przysiadali i średnio po 10-15 minutach wychodzili. Ludzie
z reguły pobieżnie i z pośpiechem zwiedzają ciekawe miejsca, tylko nieliczni,
jak my, są na tyle szurnięci, żeby wykorzystać do samego końca dany nam czas.
Z racji kompletnego oddalenia się od czystej polskiej
kultury i historii podczas wykładu zaliczyliśmy wiele wpadek. Nie umieliśmy
zidentyfikować podstawowych faktów historycznych, takich jak epizod związany z
konfederacją barską oraz rozpoznać historycznych bohaterów z obrazów Matejki. A
to przecież tu, niedaleko Krakowa toczyły się te wszystkie słynne bitwy,
rozgrywały ważne wydarzenia, zapadały kluczowe dla Królestwa Polskiego decyzje.
Jednym z takich wydarzeń była uwieczniona na obrazie Grottgera bitwa pod
Lanckoroną.
Oj, wiele jeszcze będę musiała sobie przypomnieć i wiele się
nauczyć o nowym regionie, w którym przyjdzie mi mieszkać.
Niestety, jestem wzrokowcem, zatem niewiele utrwaliło mi się
z wykładu, prócz rzeczy, o które pytałam przewodnika. Niecierpliwie oczekuję na
obiecaną nam przez przewodnika-historyka monografię Lanckorony. Jestem pewna,
że niejednokrotnie odwiedzę to miejsce, jestem zauroczona jego klimatem i tą charakterystyczną
architekturą drewnianą. Jestem pewna, że nie znajdę zbyt wielu miejsc w
Małopolsce o podobnym klimacie, gdyż przeminął on wraz ze zburzeniem
drewnianych chat i zastąpieniem ich powojennymi koszmarkami z bloczków. Na
pewno zachwyci mnie w Małopolsce niejedno miejsce związane choćby z
architekturą sakralną, czy krajobrazem. Ja jednak poszukuję dawnego, prostego
wiejskiego stylu życia.
Warto znaleźć trochę czasu, by wysłuchać wykładu w muzeum
lokalnego miłośnika swojej małej ojczyzny. Tacy pasjonaci zawsze mnie inspirują
i powodują że przyjeżdżam do domu z uśmiechem na ustach i z poczuciem dobrze
wykorzystanego dnia.
Fotki z muzeum:
O Lanckoronie, jak się dowiedzieliśmy, powstały trzy
piosenki. Jedna Skaldów
o Lanckorońskich aniołach (Anioł w miasteczku), jedna jak zwykle klimatyczna, posępna, artystyczna
Marka Grechuty i niestety zapomniałam, jaka była trzecia. Może ktoś w
komentarzach podpowie.
Ja zawsze gustuję w posępnych, klimatycznych, artystycznych
piosenkach, zatem Marka Grechutę pozwolę sobie Wam zaprezentować:
Nigdy nie byłam w Lanckoronie. Rzeczywiście klimat rzadko spotykany. Mówisz, że ludzie z muzeum uciekają po 15 minutach. Żeby być tam dłużej i wykorzystać tak dobrze czas, jak Wy - trzeba interesować się historią. Choć trochę. Sama do takiego muzeum ot, zajrzę - ale też wyjdę dość szybko. Natomiast muzea przyrodnicze dla mnie - to całkiem inna bajka. Tu bym siedziała pół dnia.
OdpowiedzUsuńPomyśl więc sobie - jaką masz siłę w piórze, że taki ktoś jak ja - co nie cierpi historii od zawsze - pasjami czyta Twój blog (mocno osadzony w historii przecież).
Z pozdrowieniami - Urtica
Ja mam chyba problem z tym, że zbyt wiele rzeczy mnie interesuje. Jakiś głód wiedzy mam nienasycony. W muzeum przyrodniczym z równą uwagą bym siedziała i słuchała z otwartą buzią, co pasjonat ma do powiedzenia. Jedyne, co mnie autentycznie nudzi i nie trzyma mi się w glowie, to militaria. A to z kolei jest pasja Chłopa. Niedługo o tym będzie :-)
UsuńBardzo doceniam to, że mimo iż historia nie jest Twoim ulubionym tematem, to poczytujesz mnie i kibicujesz. Ściskam mocno :-*
Do Lanckorony ciagnie mnie od dawna.
OdpowiedzUsuńTwoja relacja, tylko mnie utwierdzila w tych ciagotach;)
I przypomnialas mi te piekna piosenke.
Niestety, trzecienj , o ktora pytasz-nie znam.
Zycze wam wielu odkryc i zaskoczen:)
Puk, puk to bylam ja;)
UsuńWarto, naprawdę warto. Tego klimatu już mało gdzie się doświadczy.
UsuńCo do trzeciej piosenki, to chyba sobie podczas wykładu zapisałam gdzieś w notatniku, lub na bilecie. Jak tylko znajdę, to podam tytuł.
UsuńNiesamowite....
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie, że w tym roku mocno myślałam o Lanckoronie. Problem polegał na tym, że gdzieś w czasie podróży przypomniało mi się, iż miałam zamiar odwiedzić jakieś południowe miasteczko, ale....zapomniałam nazwy. Skleroza, ludzka rzecz. Nie wiem, czemu akurat w czasie tych wakacji wpadło mi to do głowy. Myślałam, przywoływałam, ale nazwy w zakamarkach pamięci nie znalazłam. Potem zapomniałam i nagle, zaglądam na bloga, a tu olśnienie LANCKORONA. Kilka lat temu, będąc u kogoś z nudów sięgnęłam po książkę "Koniec wiosny w Lanckoronie". Czytadło wakacyjne, nic ciekawego. Ale niezwykle zaintrygowała mnie nazwa. Nic o miasteczku nie wiedziałam, nie szukałam, tylko pomyślałam, że taka fajna nazwa musi wiązać się z ciekawym miejscem. Pamiętam, że po przeczytaniu sprawdziłam, czy miejscowość istnieje naprawdę, czy też jest fikcja literacką.
A tu proszę, jest Lanckorona, jest relacja fotograficzna i jak się okazuje miejsce zasługuje na swoja ciekawa nazwę.
Co do historii to jest z nią tak samo, jak z wieloma innymi rzeczami. Nie używamy, więc zapominamy, robimy miejsce w pamięci dla tego, co w danej chwili przydaje się bardziej. Ważne jest, by znać podstawowe fakty i umieć coś powiedzieć o miejscu, w którym się żyje. Problem z muzeami jest taki, ze czytanie tabliczek szybko nas nudzi. Można czasem przewodnik wypożyczyć i słuchać, ale nie zawsze jest to w intersujący sposób podane. Bo jest tak, że wszystko zależy od przekazu. Wielu ludzi nie lubi historii, bo w szkołach uczy się jej kiepsko. Nasze pokolenie pamięta tę sfałszowaną, potem mieliśmy problem z wiarą w nowe fakty, nie do końca wiedzieliśmy, co jest prawdą, a co kolejnym kłamstwem. Potrzeba ludzi z pasją, którzy opowiedzą w sposób ciekawy i przystępny. Ja tez jestem wzrokowcem, zatem musiałabym mieć do słów obrazy, aby wyobraźnia zadziałała.
Na Woli historycznych faktów Wam nie zabraknie, oj nie.
Co do umiłowania śladów wiejskiego życia. Mam nadzieję, że w Woli nocników nie będzie:) ha ha ha
Pozdrówka:)
No widzisz, to się nazywa telepatia :-)
UsuńCo do historii, to po prostu rodzimy się z pewnymi predyspozycjami i mimo przeciwieństw losu trwamy w swoich pasjach. Ja też miałam kiepskich wykładowców z historii. Przerobiłam czterech, w tym dwóch totalnych wariatów, których autentycznie się bałam i dwóch drętwych i suchych, którzy nie potrafili zainteresować młodzież tematem. Jakoś jednak zawsze było mi po drodze sięgać po historyczne książki i myśleć o tym świecie.
Co do nocników na Woli to hmmm... Jeśli ma być zachowana prawda historyczna, to czemu nie :-) Jeszcze dziś poszukam firmy produkującej porcelanowe nocne naczynia ;-)
A sama nazwa Lanckorona, czego nie napisałam w tekście, ma wiele wspólnego z Landeskrone, którą mamy po sąsiedzku w Goerlitz (kiedyś o niej napiszę, tylko muszę tam się wreszcie wybrać) i kilkoma innymi miejscami o tej nazwie. Oznacza "korona regionu".
UsuńDzięki za wyjaśnienie:)
UsuńMasz rację co do tych historyków. W Liceum trafiłam na takiego, który mnie nie cierpiał, a ja jego. Jednak zaczął nam wtedy odkrywać prawdę historyczną, przedstawiać wydarzenie w innym wymiarze, umiał to robić, choć dość sucho i poważnie. Ale dzięki jego jego wykładom zdałam egzaminy na studia zadziwiając wiedzą egzaminatorów.
Gdy będziesz zamawiać nocniki, to od razu miska, dzban na wodę. Dołóż jeszcze skóry niedźwiedzia i o ogrzewanie w ogóle nie musisz się martwić. Żartuję, prawda prawdą, ale w pewnych sprawach postęp i cywilizacja są wskazane:)
Oj, jak bardzo sie myslisz, Riannon, twierdzac, ze w Malopolsce nie ma juz sladow starych wiosek czy miasteczek! Tutaj co krok mozna spotkac miejsca gdzie sie czas zatrzymal! Stary Sacz, Zakliczyn, Szymbark, Kalwaria Zebrzydowska, Rabka, Biecz, to tylko kilka miasteczek, ktore teraz mi przyszly na mysl. Nie mowiac o Podhalu, Pieninach. No i jeszcze dochodza skanseny czy rekonstrukcje (np. skansen wsi w Nowym Saczu, Miasteczko Galicyjskie tamze)
OdpowiedzUsuńPrzed Toba jeszcze duuuuuzo do poznania jesli chodzi nie tylko o historie ale i stan obecny Malopolski
Powodzenia
Na pewno masz rację. Przede mną jest jeszcze tak wiele do zobaczenia w tamtych rejonach. Na pewno będę dzielić się zachwytem nad każdym odkrytym dla mnie zakątkiem, choć dla mieszkanców będzie to oczywistość :-)
Usuńfajnie wyszlo z ta literowka: jest 'myslisz' choc mialo byc 'mylisz' :-)
OdpowiedzUsuńIstotnie: pisanie wymaga myslenia :-)
Cudowne klimaty no i moje, chyba umarłam i trafiłam prosto do nieba...zostaję na dłużej:)
OdpowiedzUsuńZabieram się za przeglądanie bloga:) Stare fotografie już mnie zauroczyły...
Pozdrawiam ciepło
Serdecznie dziekuję, zapraszam i obiecuję wziąć się w garść i częściej pisać, co na pewno nastąpi po przeprowadzce na Wolę :-)
UsuńOdwiedzam Lanckorone raz na jakis czas, bo to jedyne w swoim rodzaju miejsce.
OdpowiedzUsuńNa kawie i przepysznych ciastkach w Cafe Arka byliście?
Niestety, nie. Pojechaliśmy w ciemno, nikogo nie pytając o referencje, zatem do tej kafejki nie trafiliśmy. Zjedliśmy tylko lody z budki. Będzie zatem okazja, by znów kiedyś odwiedzić tę miejscowość :-)
UsuńUwielbiamy Lanckoronę, juz droga do niej zapowiada Niezwykłość.
OdpowiedzUsuńFajnie, że depczecie "nasze" cudeńka.
Pzdr