Przy ostatnim wpisie, dotyczącym szklanych negatywów, nie
wyjaśniłam kontekstu, w jakim powstały. Ową dokumentację fotograficzną zawdzięczamy
pasji poznanego już czytelnikom architekta obecnego dworu- pradziadka Władysława
Jenknera. Był on inżynierem oraz miłośnikiem nowych technologii i z zapałem
dokumentował wszystkie aspekty swojego życia, od prac na budowie w różnych częściach
Europy, poprzez działania na froncie I wojny światowej, po życie rodzinne we
dworze i okolicach. Te wyżej wymienione obejrzycie sobie pod tym linkiem.
W rodzinnych albumach zachowały się nie tylko negatywy, ale
i odbitki z epoki. Na jednej takiej, niestety, bardzo już zniszczonej odbitce (kliszy nie odnaleźliśmy), widać
starą studnię. Bardzo nas ten temat zainteresował. Modne są w obecnych czasach
miniatury atrapy drewnianych obudów studni. A gdyby tak odtworzyć oryginał?
Na Woli mamy już wodociąg, ale stara studnia wciąż istnieje.
Schowana jest głęboko w gąszczu krzaków. Aż się prosi, by przywrócić jej dawny
wygląd. Woda w tej studni, jak i w wykopanych po wojnie kilku innych, nie
nadaje się do spożycia. Nie wiemy, jak to było w epoce, czy woda była lepszej
jakości, czy domownicy pili taką, jaka była im dostępna? Nie znaczy to jednak,
że woda z odtworzonej studni byłaby niewykorzystana. Można z powodzeniem używać
jej do podlewania rabat. Używanie do tego celu wody z wodociągu jest kosztowne.
Zatem warto chyba połączyć przyjemne z pożytecznym i pomyśleć o rekonstrukcji
takiej obudowy studni?
Zdjęcie jest jakie jest, widać na nim pi razy oko
konstrukcję zewnętrzną. Dzięki temu, iż stoją przy niej dwie osoby, mniej
więcej można określić proporcje poszczególnych elementów. Gorzej sprawa wygląda
z cembrowiną. Nie widać jej. Wydaje się, że chyba jest okrągła i być może jest
kamienna. Szczerze mówiąc, bardziej podobałaby się nam cembrowina drewniana zrębowa
kwadratowa, taka jak pochodząca z Aleksandrowic, a znajdująca się w skansenie w
Wygiełzowie.
Może z racji tego, że nie widać tej oryginalnej cembrowiny na
naszym zdjęciu, puścimy wodze fantazji, nieco naciągniemy fakty i zrobimy
cembrowinę taką, jaka nam się podoba, ale zgodną z prawdą czasu i miejsca?
Pewnym wyzwaniem będzie zrobienie koła. A może ktoś z
czytelników zna w okolicy Krakowa fachowców od rekonstrukcji tego typu
obiektów? Bardzo chętnie nawiązalibyśmy współpracę.
A oto jedno z moich ulubionych zdjęć:
Kamila Feill karmiąca dziką zwierzynę.
Aneta, co i rusz wyciagacie takie historie, ze sie oderwac od czytania nie mozna. I ja bym jechala, szukac, pomagac , odtwarzac. Zapytam kuzynke meza, oni maja dom pod Krakowem, kto wie, moze kogos znaja?
OdpowiedzUsuńJakby co, to serdecznie zapraszamy, każda pomoc się przyda :-)
UsuńJadeeeee:)
UsuńJak ja Ci zazdroszę takich pamiątek / zdjęć :)
OdpowiedzUsuńCałuski przesyłam.
:-)
UsuńCoś ta zwierzyna chyba mało dzika? Że tak z ręki? Na pewno przysposobiona.
OdpowiedzUsuńStudnia jest taka, że dałabym, dałabym, nie wiem co, ale dużo:) Odtwarzajcie, choćby i naciągnąwszy trochę fakty. W tej chwili i tak nie ma nic.
Nic, ino some krzoki som :-)
UsuńAle to się zmieni :-)
Wiesz, ale patrząc uważnie, można jednak założyć, że cembrowina była murowana ale kwadratowa. W każdym razie nie okrągła.
OdpowiedzUsuńMoże tak być, to naprawdę niewyraźne zdjęcie i nie upieram się, że widzę tam kształt okrągły.
UsuńNapisałam z błędem nazwisko, zatem jeszcze raz....
OdpowiedzUsuńW kwestii kwadratów i kół się nie wypowiadam, bo fotka mało czytelna, a ja tematu nie znam. W każdym razie cokolwiek zrobicie i tak będzie piękniej niż jest, dacie nowe życie zapomnianemu.
Co do karmienia dzikiej zwierzyny to są posesje, gdzie hoduje się małe stadka. Tak jest w przypadku znanego Rudiego Schubertha, o którym jakiś program ostatnio oglądałam. Jednak zwierzaczki na tej fotce wydają mi się jakieś chorowite, słabowite, zatem można przypuszczać, że cudem uniknęły śmierci i we dworze, pod czujnym okiem gospodarzy, dochodziły do sił. Można puścić wodze fantazji, oj można.
Pozdrawiam cieplutko i czekam na następne wieści:)
Moim zdaniem to jakaś młodziutka dziczyzna. Czasem tak jest, że przy wiosennych koszeniach trafia się na gniazdo sarny, a jak się zbliży do niego, lub dotknie maleństwo, to samica wychowująca młode już nie wraca. Taki maluch skazany jest albo na śmierć głodową, albo na łaskę człowieka. Może i tutaj tak było?
UsuńPomysł z rekonstrukcją studni przedni i zacny. Życzę spełnienia planów. A zdjęcie z kozami naprawdę urokliwe. Czy wiadomo, że zrobione je we dworze?
OdpowiedzUsuńSerdeczności, BB
Myślisz, że to kozy? Eee... to chyba młode jelonki, albo samczyki sarny.
UsuńTak, zdjęcie na pewno jest robione przy dworze na Woli, tylko to jest ten stary dwór, który się spalił. Ten odbudowany też miał być otynkowany, ale nie zdążyli, bo wojna przyszła.
Ja to się jednak nie znam na zwierzynie :( Chyba rzeczywiście to raczej jakieś jelonki - mają różki rozczapierzone i koza ma chyba jakiś dłuższy ogonek :)))
UsuńAnetko,Ty to potrafisz przyciągnąć uwagę :)
OdpowiedzUsuńTakich pamiątek tylko pozazdrościć :) Wierzę,że odtworzycie studnię,a woda z niej będzie spożytkowana odpowiednio.
Pozdrawiam cieplutko i trzymam kciuki za Was :)
Dziękujemy :-)
Usuńpięknie tu. piękne zdjęcia, piękny dworek...pieknie pewnie będzie jeszcze bardziej..trzymam kciuki za pomyslne dokończenie remontu:):):
OdpowiedzUsuń