Jeszcze do końca nie ochłonęliśmy po intensywnie spędzonym
dniu w lokalnym muzeum w Lanckoronie, ale chyba było nam wciąż mało, gdyż w
niedzielę postanowiliśmy odwiedzić stolicę naszego regionu, czyli Pogórza
Wiśnickiego- Nowy Wiśnicz.
Jest to miejscowość związana ze sławnymi rodami
Kmitów i Lubomirskich oraz miejsce urodzenia artysty Juliusza Kossaka. Akurat
zaczytuję się we wspomnieniach Magdaleny Samozwaniec („Maria i Magdalena”) i
zwróciłam na ten fakt uwagę. Byliśmy przede wszystkim zainteresowani zamkiem i
oczywiście znów napaliliśmy się na lokalne muzeum mając nadzieję, że zobaczymy
jakieś etnograficzne zabytki, które dadzą nam pogląd na temat przedmiotów
będących w codziennym użytku właściwych dla tego terenu.
Niestety, nie dane nam
było zobaczyć cokolwiek z owych rzeczy, ale jak to w naszym życiu bywa, czekała
na nas w lokalnym muzeum następna niespodzianka.
Wysiedliśmy z auta w centrum Nowego Wiśnicza. Miłego
mieszkańca, który wytoczył się z osiedlowego sklepu monopolowego w upalny
niedzielny poranek, zapytaliśmy o drogę na zamek. Pokazał nam palcem kierunek,
wyraził zaniepokojenie, że przyjechaliśmy aż tutaj, ponieważ pod zamkiem jest
parking. „Nic nie szkodzi”- rzekłam- „przy okazji zwiedzimy sobie miejscowość”.
Trochę się zmartwiłam, że przyjdzie nam iść jakiś spory
kawał drogi, ale widocznie moje pojęcie odległości jest zupełnie inne niż
człowieka, którego jedynym ruchem w przestrzeni jest zejście z piętra bloku do
monopolowego sklepu usytuowanego na parterze. W każdym razie, już po kilku
krokach zobaczyliśmy górujący nad okolicą zamek. Po drodze jednak wpadła mi w
oko tablica informująca, że w budynku, który mijaliśmy znajduje się regionalne
muzeum. Świetnie, to będzie nasz następny cel. Podeszłam do drzwi, by
sprawdzić, do której godziny placówka jest czynna i czy w ogóle dostaniemy się
do muzeum w niedzielę. Nagle zza drzwi wyłonił się człowiek i… nas złowił.
-Państwo do muzeum?- zapytał, a ja natychmiast po głosie i
błysku w oku zidentyfikowałam kolejnego miłośnika swojego regionu, który jest
gotowy za cztery złote od osoby poświęcić nam cały swój dzień.
–Yyyy… tak, ale
najpierw chcielibyśmy zwiedzić zamek i przyszlibyśmy do pana za jakąś godzinkę,
dwie.
-Ale my mamy w południe spotkanie rodziny naszego
regionalnego malarza Stanisława Klimowskiego. Wejdźcie teraz, bo potem będzie
sporo zamieszania.
-Jeśli tak, to oczywiście wejdziemy.
-Jeśli tak, to oczywiście wejdziemy.
Wiecie chyba, co się stało później? Wsiąknęliśmy na dłużej w
muzeum regionalnym, które było przede wszystkim galerią malarstwa, a nie
etnograficzną wystawą. I wiecie, że też nam się podobało?
Oczywiście, nasze
zauroczenie miało przede wszystkim swoje źródło w entuzjazmie naszego
gospodarza. A był nim artysta malarz pochodzący z Wiśnicza -Ryszard Goliński.
Pan Ryszard ma na swoim koncie wiele prestiżowych wyróżnień, jego prace były
prezentowane w wielu europejskich ośrodkach, doceniona została również jego
praca, jako pedagoga w Liceum Sztuk Plastycznych.
Choć z początku poczułam się rozczarowana brakiem zabytków
etnograficznych, to już po chwili chłonęłam informacje i opisy poszczególnych
dzieł lokalnych malarzy. Niestety, niewiele znam się na malarstwie, nie umiem
nawet patrzeć na obraz we właściwy sposób, po prostu nikt mnie tego nigdy w
życiu nie uczył. Tymczasem te dwie godziny spędzone na rozważaniu, czy autor
dobrze uchwycił perspektywę, gdzie popełnił błąd, kiedy poczuł się znudzony i
dokończył dzieło na odczepnego, nie tylko mnie zainteresowały, ale też sporo
nauczyły. Tego dnia, przede wszystkim ze względu na rodzinny zjazd, w galerii
królował artysta Stanisław Klimowski.
Kiedy podziwialiśmy jego sztukę portretowania dzieci, zarówno pana
Golińskiego, jak i mnie zaskoczył Chłop. Poinformował nas, że w rodzinie
znajduje się portret babci autorstwa Klimowskiego. Artysta namalował go, kiedy
babcia była małym dzieckiem. Na panu Golińskim zrobiło to spore wrażenie.
Obiecaliśmy podesłać zdjęcie obrazu, z czego muszę z przykrością przyznać,
jeszcze się nie wywiązaliśmy. Po powrocie z wycieczki i zrelacjonowaniu jej
telefonicznie Mamuśce dowiedzieliśmy się, że w rodzinie są jeszcze dwa obrazy
Klimowskiego. Myślę, że trzeba je ujawnić światu, bo wszystko na to wskazuje,
że lokalny malarz Klimowski wielkim i uznanym artystą był.
Rzuciliśmy okiem i przeanalizowaliśmy innych autorów
prezentowanych w muzeum, między innymi Jana Stasiniewicza.
Przed wojną mieszkał
on i tworzył w Wiśniczu -rodzinnej miejscowości swojej żony. Podczas wojny,
żyjąc w skrajnych warunkach, brał czynny udział w ruchu oporu a ten w Nowym
Wiśniczu był niezwykle prężny. Partyzanci AK „Szczerbiec” przeprowadzili udaną
akcję w miejskim ratuszu rabując żołnierzom Wehrmachtu kasę i przeznaczając ją
na dalszą walkę z okupantem.
Obrazy naszego gospodarza p.Golińskiego
Dzwonek... Loretański (?)
lufa armaty
ruchoma szopka
Wisienką na torcie była prezentacja przez pana Golińskiego
własnych prac na wyświetlaczu aparatu. Muszę przyznać, że zrobiły na nas
pozytywne wrażenie. Zaczęłam się nerwowo kręcić, kiedy prace okazywały się
coraz śmielsze, a ekran ukazywał momenty historycznych erotycznych olśnień
autora, takie jak nagie dziewczęta w łaźni. Sama nie mogę ze sobą dojść do
ładu- uwielbiam dekadencję i chaos, z lubością zaczytuję się w ekscesach narkotykowych,
pijackich i erotycznych bohemy różnych epok, a bezpośredni kontakt z cudzymi
fantazjami wprowadza mnie w stan delikatnej paniki. „Nie, nie”-jęczałam sobie w
duchu cichutko, by nie urazić autora- „ więcej nie chcemy widzieć” :-)
Jeszcze tylko wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej i po
dwóch godzinach wyszliśmy na zalane słońcem miasto. Udaliśmy się na zamek, ale
tam nie było już tak fajnie. Lokalni miłośnicy regionu rozpieścili nas swoim
zaangażowaniem i poświęcaniem czasu tylko nam. Zamek zwiedzaliśmy z grupą około
dwudziestu osób, nie było zatem czasu na pytania, czy rozwinięcie zagadnień nas
interesujących. Mnie interesowały sprawy własnościowe rodziny Lubomirskich,
gdyż zamek popada może jeszcze nie w ruinę, ale na pewno w zapomnienie. Podobno
ta drażliwa kwestia została omówiona na początku, a my dołączyliśmy do grupy ze
trzy minuty spóźnieni.
Chyba najciekawszym miejscem na zamku jest krypta grobowa.
Mieści ona kilka bogato zdobionych sarkofagów, między innymi Stanisława
Lubomirskiego uznawanego za twórcę potęgi rodu Lubomirskich.
Zwróciłam uwagę na późnorenesansowy (manierystyczny) ornament
okuciowy, ponieważ bardzo mi się on podoba.
Sam zamek, wzniesiony w stylu renesansowym, przebudowany za
czasów Stanisława Lubomirskiego w stylu wczesno barokowym z elementami
manieryzmu został w XVII wieku otoczony pięciobocznymi fortyfikacjami.
Nawiązują one do włoskiego stylu związanego z renesansem „palazzio in fortezza”
(cóż, z przykrością trzeba stwierdzić, że zawsze Polska stanowiła zaścianek
Europy i nowe mody przybywały do nas ze sporym opóźnieniem). Najważniejszą
cechą tego typu założeń są oczywiście walory obronne, mnie jednak zawsze
bardziej pociąga filozofia, niż pragmatyzm. A filozofia architektury renesansu
włoskiego opierała się na odkrytych na nowo traktatach Witruwiusza, a przez to zrozumieniu
proporcji oraz matematycznego porządku we wszechświecie. Koło symbolizowało
Boga, kwadrat ziemię, a pięciobok człowieka z głową na górze oraz czterema kończynami (człowiek
witruwiański). Takie założenie miało więc swoje głęboko ukryte symboliczne znaczenie.
człowiek witruwiański (źródło Wikipedia)
wzorcowa "palazzo in fortezza" Caprarola
I jeszcze trochę fotek z zamku:
Ówczesna technika 3D.
To wygląda na trójwymiarowe, ale w rzeczywistości
jest namalowane.
łoże- domyślam się po dekoracji, że w męskiej sypialni :-)
współczesna koronka klockowa- szacun!
oryginalne freski
trwały przygotowania do ślubu
fragment po fortyfikacji
piękne widoki z zamku
troszkę obciachowe sklepienie :-)
ale ten portal mi zaimponował!
Zawsze mnie zastanawiało,
po co stawiać takie dziwactwa w historycznych miejscach
tu na dziedzińcu zamkowym
Po wyjściu z zamku miałam ochotę na podjechanie kilka
kilometrów do Lipnicy Murowanej, gdzie ponoć znajdują się ciekawe drewniane
domy podcieniowe. Trochę mnie rozbawił fakt, że szukam drewnianego budownictwa
w miejscowości określanej mianem „murowanej”.
Niestety, kilka kroków pod smażącym niemiłosiernie słońcu sprawiło, że
zasłabłam. Tamtego dnia pozostało nam już tylko wrócić do domu i leniwie
spędzić resztę dnia, między innymi na dopieszczaniu kotka, nieco rozzłoszczonego naszą długą nieobecnością.
Rzeczywiście zamek w Wiśniczu niszczeje. Byliśmy w nim kiedyś z rodzicami, jak byłam małą dziewczynką. Wówczas trwał remont i zwiedzać nie było można. Stróż "jakoś" nas tam wpuścił i mogliśmy popatrzeć, jak na rusztowaniach wiszą artyści i pędzelkami muskają ściany. I byłam tam całkiem niedawno. Wygląd nie budzi entuzjazmu.
OdpowiedzUsuńJest to niestety typowy przykład zabytku popadającego w ruinę z powodu nieuregulowanej sytuacji prawnej właścicieli. Takich przykładów w Małopolsce jest mnóstwo. Osobiście, zaczytana aktualnie we wspomnieniach córki Kossaka- Magdaleny Samozwaniec, ubolewam nad stanem Kossakówki. To do licha historyczne miejsce, dom trzech pokoleń artystów. Biada państwu, które nie dba o swoją tożsamość!
UsuńWszędzie, w Wielkopolsce też niszczeje mnóstwo zabytków, czego pojąć nie mogę. Bardzo mnie boli ruina bamberskich domów wokół Poznania.
OdpowiedzUsuńUrzekła mnie serwetka w muzeum - ta na stoliku przy armacie:)))
Tak jakbyśmy mieli w Polsce ich na tyle dużo, że możemy sobie pozwolić na ich niszczenie :-(
UsuńTe koronki są obłędne! Miałam kilka razy okazję oglądać na żywo, jak się je robi i natychmiast ochota mi przechodziła do nauki! To jakiś wyższy stopień wtajemniczenia.
Dzień dobry,
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu po nitce z kłębka, tj. Pamiętnika Ewy, już jakiś czas temu.
Gratuluje odzyskania tego przepięknego rodzinnego gniazda. To takie radosne, że komuś się udaje powrócić do starego domu.
Moja rodzina nie miała tyle szczęścia, niestety. Tym bardziej miło widzieć szczęśliwe historie.
O tym jak teraz wygląda miejsce, w którym kiedyś członkowie mojej rodziny byli szczęśliwi na pisałam na swoim blogu Wystarczająco PL w dziale Korzenie w notce "Okradziono mnie ?".
Serdecznie pozdrawiam, Beata
Beato, dziękuję za odwiedziny mojego bloga. Historię Twojego dziedzictwa przeczytałam, jest rzeczywiście przejmująco smutna. A najsmutniejszy jest brak perspektywy na happy end, gdyż istotnie, wg wciąz obowiązującego (bandyckiego) prawa, gdzie dekret PKWN wciąż obowiązuje (!) posiadłość została zrabowana legalnie i zdaje się, że nawet odszkodowanie Twojej rodzinie nie przysługuje.
UsuńU nas było zrabowanych 30 ha z dworem i 150 ha lasu. Prócz dworu staramy się o odszkodowania za ziemię rolną, mamy też perspektywy (następne 20-30 lat walki w sądach) do odzyskania lasów w naturze lub odszkodowaniu.
Będę do Ciebie zaglądać. Szukam w Internecie takich miejsc z duszą :-)
Riannon, u nas tez oprócz ziemi rolnej było 60 ha lasów. teraz mamy w sądzie sprawę honorową z Nadleśnictwem Chojnów Lasy Państwowe, które wystąpiły o zasiedzenie. Zasiedzenie pewne, jak nie teraz - w dobrej wierze, to za kilka lat - w złej wierze. Przerwać bieg zasiedzenia mogą jedynie czynności prawne prowadzone w urzędach - majątek Wólka Pracka jest zabrany zgodnie z prawem, choć w urzędzie wojewódzkim z opieszałości swej jeszcze decyzji ostatecznej nie wydano., a postępowanie toczy się od 1990 roku.
UsuńŻyczę Wam serdecznie sukcesów w walce o swoje i wszystkiego najlepszego :) B
Bylam kiedys w tym Zamku,a le przyznam, ze niewiele pamietam. Byla tam wystawa malarstwa uczniow z lokalnego liceum plastycznego.
OdpowiedzUsuńWidoki piekne..
Fajna ta Wasza opowiesc z muzeum.