Od śmierci Fiony minęły dwa tygodnie, a ja wciąż nie mogę
zebrać się, by napisać o niej kilka słów. Ledwie siadam przy laptopie, oczy
zachodzą mi łzami.
Opisany w poprzednich postach pobyt na Woli, był dla Fiony
ostatnim. Suczka już od kilku tygodni wydawała się być nieco osłabiona,
zmęczona, lecz mieliśmy nadzieję, że uda się nam ją jeszcze na stałe sprowadzić
na Wolę, że zostanie z nami na zawsze. Fiona miała inne plany. Zapragnęła
odejść w miejscu, w którym się urodziła i dotrzymać towarzystwa pod kurhanikiem
swojej mamie i babci.
Taką chcę ją zapamiętać.
Fiona (Anetka Tuskulum) urodziła się w pierwszym miocie
naszej świeżo wówczas zarejestrowanej hodowli, dn. 15 maja 2002 roku w
Zapuście, pół roku po naszej przeprowadzce z Wrocławia. Będąc szczęśliwymi
posiadaczami dwóch suczek- babci Buły (Danae z Linkova) oraz mamy Triss
(Banshee z Niedźwiedziej Gawry) zapragnęliśmy zostawić sobie następne
pokolenie. Już pierwszego dnia po porodzie wiedziałam, która sunia spędzi z
nami życie.
Maleńka Fiona była niezwykle ruchliwym i charakternym
stworzonkiem. Kiedy malce spędzały czas na podwórku w roboczo skonstruowanym
kojczyku, potrafiła wspiąć się w wieku 5 tygodni po oczkach siatki, by dostać
się na pokoje. Jej dorastanie przypadło na moją bardzo ciężką chorobę-
odnowienie się ZZSK, które trwało miesiącami. Pamiętam, jak w poczuciu
obowiązku, spuchnięta, obolała i zapłakana z bólu, chodziłam z nią na spacery,
uczyłam ogłady, która w przyszłości zaowocowała sukcesami na wystawowym ringu.
Fiona była grzeczna, karna, troszkę niezależna, ale w porównaniu do swojej
babci i mamy, nawet pod tym względem była aniołem. Fiona spełniła niemal
wszystkie nasze oczekiwania. Wyrosła na zdrową, śliczną suczkę, zdobyła nawet
tytuł czempiona polski. Była tylko jedna mała łyżka dziegciu w tym ogromnym
garze miodu- nie mogliśmy doczekać się od niej potomstwa. Mieliśmy marzenie, że
będziemy zostawiać sobie po jednej suczce z każdego pokolenia linii żeńskiej. Niestety,
nasze plany się nie ziściły. Kiedy straciliśmy już nadzieję (nadal
próbowaliśmy), a potrzebowaliśmy nowej suczki by kontynuować pracę hodowlaną,
sprowadziliśmy z czeskiej hodowli naszą Mantrę (Bluebell of Anavy). Wtedy los
sobie z nas zakpił- Fiona zaszła w ciążę i urodziła 5 szczeniąt. W tej sytuacji
nie mogliśmy sobie pozwolić na jeszcze jedno szczenię. Martwiliśmy się również,
że jej córka może odziedziczyć podobne problemy hormonalne uniemożliwiające jej
planowane zajścia w ciążę.
Poród, który przeżyła Fiona, był bardzo ciężki
(szóste szczenię nie przeżyło). Miał on miejsce, gdy suczka liczyła sobie już
5,5 roku. Wówczas zdecydowaliśmy, że wycofamy Fionę z rozrodu i skupimy się na
wychowaniu Mantry. Jak wymyśliliśmy, tak uczyniliśmy. Zrobiliśmy jednak ogromny
błąd, że wraz z tym postanowieniem nie zapadła decyzja o sterylizacji suczki. Fiona
miała kłopoty hormonalne, żadna z cieczek nie przebiegała normalnie. Jest to
wskazanie do przeprowadzenia sterylizacji, która pozwala uniknąć kłopotów na
przyszłość.
Brak tej decyzji zemścił się na nas dwa lata po urodzeniu
przez nią maluszków. Fiona dostała ropomacicza zamkniętego, które
charakteryzuje się brakiem objawów i jest schorzeniem śmiertelnym. Kiedy suczka
odmówiła spożycia zawartości miski, co przy jej łakomstwie oznacza jakiś
ogromny dramat, zapakowaliśmy ją do auta i zawieźliśmy do weterynarza. Podczas
podróży jej macica otwarła się i wyciekły z niej litry ropy. Sunia poszła od
razu na stół, na operację. Niestety, organizm był już zatruty. Miesiąc walczyliśmy
o jej życie.
Po operacji Fiona nie podejmowała jedzenia (karmiłam ją jak gęsi
na tucz- kawałki mięsa w gardło, trzymanie paszczy i czekanie na łyknięcie), a
wkrótce pojawiły się pierwsze powikłania. Najpierw było to zapalenie osierdzia
serca, a kiedy powoli serce wracało do normy, dostała sepsy. Jak to przy
sepsie, udało się ją uratować w ostatniej chwili, ponieważ narobiłam rabanu,
kiedy jej temperatura jej ciała wzrosła o 1 st, a na brzuchu pojawiły się plamy.
To był koszmarny miesiąc. Kiedy pojawiły się oznaki sepsy, byłam pewna, że suczka
z tego nie wyjdzie. Płakałam tak okropnie, aż Fiona resztkami sił przyszła do
mnie, położyła mi głowę na kolanach, jakby chciała mnie pocieszyć. 5 lat
później, kiedy zostało jej jedynie 3 dni życia zrobiła to samo.
Cudownie ocalona.
Fionę udało się wyratować, ale zdawaliśmy sobie sprawę,
jakim odbyło się to kosztem. Kombinacje leków, jakie musiała brać- ratujące
życie, musiały nadszarpnąć jej nerki. Po cichu przypuszczaliśmy, że mogą kiedyś
w przyszłości być przyczyną jej śmierci. I tak właśnie się stało.
Po tej koszmarnej chorobie Fiona żyła z nami spokojnie i szczęśliwie
5 lat. Jeszcze trochę pochodziła na wystawy, ale później przestało jej to
sprawiać radość, więc odpuściliśmy. Była zdrowym, kochanym seniorkiem, cudowną
towarzyszką zabaw dla Mantry. Mantrą opiekowała się od samego początku, gdy
tylko ta pojawiła się w naszym domu. Nigdy nie sprawiała nam kłopotów, jej
jedynym grzeszkiem było ściąganie i zjadanie różnego rodzaju głównie papierowych gadżetów z niskiego stolika w naszej sypialni. Wrąbała dwa motki muliny, kalendarzyk podręczny i bloczki do notatek oraz niezliczoną ilośc chusteczek higienicznych. Przypuszczamy, że kółko
od odkurzacza, które leżało sobie czekając na wprawienie w jednym z kątów domu,
również zniknęło w jej gardzieli. Nauczyliśmy pilnować i odkładać na miejsce drobne rzeczy.
Ostatnie zdjęcia Fiony na Woli zrobione dokładnie miesiąc przed jej śmiercią 4 maja 2014.
Od wczesnej wiosny tego roku Fiona zdradzała objawy bólu
stawów biodrowych. Chodziła coraz wolniej, spacery były krótsze. Aż do
ostatniego tygodnia swojego życia zachowała humor i doskonały apetyt, który
uśpił naszą czujność. Gdy przyszliśmy do weterynarza z suczką na chodzie, która
odmówiła zjedzenia śniadania, było już za późno. Mocznik przekraczał normę kilkukrotnie,
kreatynina i potas również. Fiona miała bardzo zaawansowaną anemię. Natychmiast
wdrożyliśmy procedurę płukania nerek oraz dożywianie suczki za pomocą kroplówki.
Dodatkowo w domu karmiłam ją co pół godziny karmą w płynie podawaną w
strzykawce. Niestety, sunia słabła z dnia na dzień. W trzecim dniu od pierwszej
wizyty u weterynarza przestała podnosić się na nóżki. Szóstego dnia powtórzyliśmy
badania krwi. Mocznik wzrósł już 10 krotnie, co świadczy o tym, jak gwałtownie
przebiegała ta choroba. Na skutek zatrucia potasem, Fiona zaczynała tracić
momentami świadomość. Weterynarz nie dał nam żadnej nadziei. Jej dalsza agonia
wiązałaby się z bólem i cierpieniem, ponieważ serce miała o dziwo dosyć mocne. Odłączona
od kroplówek umarłaby po prostu z głodu, jeśli wcześniej nie umarłaby z powodu
zatrucia toksynami. Musieliśmy podjąć decyzję, która wydawała się nam jedyna i
słuszna. Decyzję o eutanazji podjęliśmy z czystym sumieniem i świadomością, że
zrobiliśmy wszystko, co tylko było możliwe, by jej pomóc.
Fiona odeszła od nas za Tęczowy Most 4 czerwca 2014 w piękny
słoneczny dzień w swoim ulubionym miejscu- pod winogronem. Nieopodal, w lasku
pojawił się trzeci kurhanik.
Fiona przeżyła z nami 12 cudownych lat, podczas których była
nam towarzyszką i członkiem naszej rodziny. Choć jej życie mogło skończyć się
już 5 lat temu, udało się jej dożyć z nami starości. Bardzo nam jej brakuje,
mocno tęsknimy, a ja wciąż jeszcze płaczę kiedy tylko o niej pomyślę.
Anetka Tuskulum 15.05.2002-4.06.2014
Bardzo współczuję, z całego serca. Wiem jak to boli i wiem jak tęsknicie. Decyzja o eutanazji jest zawsze bardzo trudna i tak często jedyna mozliwa. Przytulam wirtualnie. Asia
OdpowiedzUsuńDziękuję. Na szczęście wiem, kiedy walczyć, a kiedy odpuścić. Znam ludzi, którzy są przeciwni temu, byśmy my podejmowali za naturę tę decyzję. Takie myślenie często wiąże się z ogromnym cierpieniem zwierzęcia. Dla mnie to źle pojęta miłość, egoistyczna, z myślą o sobie-swoich uczuciach, nie o cierpieniu stworzenia. Dobrze, że mamy możliwość pomóc odejść naszym podopiecznym w godny i bez cierpienia sposób.
UsuńPoryczalam sie :((
OdpowiedzUsuńTak bardzo rozumiem Twoj bol Riannon...
Czytajac Twoj post widze siebie i bardzo podobna historie z moja bokserka. Te same objawy choroby :( Nadzieja i wiara, ze sie uda i tym razem.
Najgorzej bylo nam zdecydowac o eutanazji ale ona sie tak meczyla, ze serce sciskalo mi z bolu.
Fiona jest teraz tam, gdzie bol nie siega.
Sciskam Cie mocno.
Psiaki bardzo często umierają na starość na nerki. To chyba druga po ropomaciczu (u suczek) częsta przyczyna zgonów, również tych przedwczesnych. My przynajmniej mogliśmy cieszyć się nią do jej starości.
UsuńMimo, że wiedziałam o całej sytuacji, popłakałam sobie znów. Nie można znaleźć słów, które pocieszą, które będą odpowiednie w takiej chwili. Bardzo Wam współczuję. Poznałam Fionkę, prześliczną i łagodną dziewczynkę. Ładnie napisała Orszulka, że Fionka jest tam, gdzie ból nie sięga. Te 5 lat, to czas wydarty, wyproszony, wbrew wszystkiemu i dlatego tak ważny, cenny. Fionka dała Wam mnóstwo radości, miłości, a zostawiła cudowne wspomnienia. Na tym ostatnim zdjęciu z Woli tak pięknie się uśmiecha, tak ją zapamiętajcie, bo tak uśmiecha się szczęśliwy pies.
OdpowiedzUsuńPrzytulam ciepło:)
:-)
UsuńMasz Mantrę. Kiedy odszedł nagle na zawał serca mój ukochany jamnik został 2 - jego brat. I był ze mną jeszcze 10 lat, choć po przebytych babesziach dawano mu max rok. A na koniec oszczędził mnie - zjadł - wyszedł i- odszedł. Fiona też cię pożegnała i podziekowała za wszystko. A płakać będziesz jeszcze długo -przecież odszedł członek rodziny. razem z Mantrą - bo jej też brakuje towarzyszki i opiekunki.
OdpowiedzUsuńps. o dworze nic nie piszesz...
Evuniu, nie piszę o Dworze, bo w tej chwili jestem u siebie w Tuskulum i w dodatku tak wiele przygnębiających rzeczy dzieje się teraz wokół nas, że nie mam głowy do niczego.
UsuńZ całego serca współczuję i rozumiem... odszedł członek Waszej rodziny. Żyła z Wami długo, dając miłość i otrzymując. Trudno jest się pogodzić z tym, że nasi czworonożni przyjaciele żyją krócej od nas o ciągle trzeba ich żegnać...
OdpowiedzUsuńDecyzją o eutanazji skróciliście jej cierpienia. Chwała Wam za to.
Przytulam.
Tak strasznie mi przykro,jakbym o moim Normiśiu czytała. Każde stracone zwierzę przeżywam mocno,jakbym straciła najcenniejszego przyjaciela,wiem co czujesz. Jednak kiedy człowiek decyduje się na towarzystwo zwierząw życiu ,musi liczyć się z tym,że żyją znacznie krócej. Z jednej strony to dar ,bo dzięki temu nasze życie jest bogatsze,ale ból przeokropny ,kiedy odchodzą.
OdpowiedzUsuńOczywiście, zawsze się z tym liczymy, jednak w momencie decyzji o opiece nad psem nie myśli się o jego pożegnaniu. Szczególnie teraz mnie to boli, kiedy wiem, że Jaskier jest tylko kilka miesięcy młodszy od Fiony i również w każdej chwili może odejść.
UsuńDla mnie to jedno z najtrudniejszych przejść. Pożegnałam już tyle psów, a to jest coraz trudniejsze. Jednak bez nich nie potrafię. Boli samo wyobrażenie.
OdpowiedzUsuńRiannon, czy teraz będziesz pisać tylko tutaj?
Chyba tak. Serce moje jest już we Dworze na Woli. Czuję, że wraz z decyzją o sprzedaży domu moja magia w Tuskulum już się skończyła. Napiszę tam za jakiś czas post pożegnalny i zaproszę wszystkich dotychczasowych czytelników, którzy trwają przy nas na dobre i na złe na przerzucenie się w tę przestrzeń.
UsuńMalo kto , potrafi tak pieknie pisac o zwierzetach. Bardzo Ci wspoczuje. Poryczalam sie. Mysle, ze Wasza decyzja o eutanazji byla dobra.
OdpowiedzUsuńJeden z naszych znajomych, buddysta, przeciwnik eutanazji, nie pozwalalal uspic swego bardzo chorego psa. Nie bede opowiadac, jak Brys cierpial. Zona tego faceta, nie wytrzymala i sama zdecydowala, ze tak trzeba. Po wielu miesiacach , facet przyznal, ze miala racje.
Mocno przytulam!
Dziękuję ;-)
UsuńNiestety, i ja znam takie przypadki, jak opisałaś wyżej.
Riannon, współczuję Wam z całego serca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Agniecha
:-)
UsuńBardzo współczuję, ciężkie mieliście przejścia ostatnio; ale zawsze nie może być źle, teraz tylko lepiej; nie płacz, sunia już nie cierpi, a pozostawiła po sobie tyle ciepła i dobrych wspomnień w Waszych sercach; zawsze sobie myślę, że moje psy będą czekały na mnie u wrót niebieskich; pozdrawiam Was ciepło.
OdpowiedzUsuńJa też znam ten ból. Współczuję i serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi bardzo, to była niesamowita Psinka. Trzymajcie się.
OdpowiedzUsuńCzternaście lat był naszym wielkim PRZYJACIELEM , członkiem naszej rodziny. Kochalismy naszego KORISKA ,On kochał nas .Minęły dwa lata, gdy od nas odszedł. Do dzisiaj mówiąc o nim mamy łzy w oczach .Dlatego bardzo się wzruszyłam czytając historię FIONY. Po prostu łezka się w oku zakręciła.
OdpowiedzUsuńPOZDRAWIAM.