Był taki moment w zeszłym roku, że jajka najpodlejszego
pochodzenia, czyli klatkowe, kosztowały w sklepie prawie złotówkę za sztukę.
Szlag nas trafił. Spożywamy dużo jaj, niekoniecznie z chowu klatkowego, zatem
wydatek ten mocno odczuliśmy w naszym domowym budżecie. Nagły wzrost cen jaj
był spowodowany jakimś pomorem kur na zachodzie Europy i jaja szły na eksport.
Wiedzieliśmy, że to sytuacja przejściowa, ale ziarno buntu zostało posiane i
trafiło na żyzny grunt. Dlaczego jeszcze nie mamy własnych kur? Wszyscy sąsiedzi
dookoła mają drób, a my? Warunki mamy, może tylko z czasem trochę gorzej. Jak
postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Ze względu jednak na brak tegoż czasu, budowa
kurnika została zakończona w maju tego roku. Mieliśmy jeszcze dokończyć
ogrodzenie, bo wydawało mi się za niskie. Chciałam, żeby kury pozostały na
wybiegu i nie nosiły mi jaj po krzakach. Zamierzaliśmy zatem ogrodzić je też od
góry, żeby nie wylatywały i żeby ptak drapieżny nie miał do nich dostępu.
Zrealizować tego pomysłu nie zdążyliśmy, bo wypatrzyłam
atrakcyjne ogłoszenie. Wymarzyłam sobie zakup leghornów, gdyż mają opinię
świetnych niosek. To lekkie kurki sypiące jajami, a pobierające prawie połowę
pokarmu mniej, niż inne, cięższe rasy. Wprawdzie na rosół się nie nadają, ale
ja i tak nie zjem stworzenia, które widziałam, jako żywe, a co dopiero takie,
którym się opiekowałam i które karmiłam.
I właśnie na początku maja wypatrzyłam
na portalu ogłoszeniowym śliczne leghorny w wieku 20 tygodni, które właśnie
zaczynają się nieść.
„Od razu może nam nie uciekną”- wyszłam z jakże błędnego
przekonania, które okazało się być jedynie pobożnym życzeniem. „A w ciągu paru
dni uwiniemy się z tą wolierą”
Ha ha… Ja naiwna!
Po kurki pojechaliśmy do Niepołomic. To rzut beretem od
naszego miejsca na ziemi. W gospodarstwie przywitał nas młody człowiek i ku
mojemu przerażeniu, łapał te kurki za nóżki i w pęczku po 5 sztuk pakował do
naszej klatki dla psów.
No co :-) Jako hodowcy psów niczym innym nie
dysponowaliśmy. Moje kurki! Za nóżki!
-Jaki pan brutalny- jęknęłam cichutko.
-Tak się właśnie kury nosi- rzekł młody człowiek zdegustowany moją empatyczną
postawą wobec MOICH już kurek!
-Nóżki pan im wyrwie- próbowałam jeszcze
wynegocjować humanitarne traktowanie MOICH, podkreślam! kurek.
-No jeszcze mi
się nie zdarzyło kurze nóżki urwać- odparł młodzieniec pewnym głosem i
zaproponował nam nabycie koguta.
Sprawę sensu obecności koguta przy 10 kurach
przedyskutowaliśmy z Chłopem w domowych pieleszach.
-Kogut w kurniku musi być!
Jak to tak, kury bez koguta! -Chłop jasno postawił sprawę.
No dobrze, ale
skoro kury są śnieżnobiałe, to kogut musi być ozdobny.
Trwało to dłuższą chwilę, już teraz wiem, dlaczego (a
złapcie sobie koguta w biały dzień!), zanim młodzieniec przyniósł kogutka,
również za nóżki, ale tym razem kogut zachował pion. I tym samym godność jego i
honor nie doznały uszczerbku. Kogucik w wieku 5 miesięcy okazał się uroczą
czubatką polską o srebrnym kolorze. Z miejsca podbił nasze serca. Kolory
pastelowe, biel, odcienie szarości są obecnie bardzo modne w wystroju nie tylko
wnętrz, ale i otoczenia :-) I pasuje do czarno-białego dworku. A co nam będzie
kogut czerwonym kuprem świecił, nie?!
Nie zastanawialiśmy się zbyt długo, zdecydowaliśmy się na
tego kogutka, który został umieszczony w klatce razem z kurkami.
-A nie
zadziobią go tam, on taki inny- kompromitowałam się nadal swoją niewiedzą
przed młodzieńcem.
-No przecież będzie musiał z nimi żyć- odparł młody
człowiek i zrobiła się bardzo filozoficzna atmosfera.
Ruszyliśmy zatem do domu z dwoma pęczkami kur i jednym
odmiennym kogutem, któremu nadałam imię Pogwizd.
I już na wstępie ogarnęła nas pomroczność jasna.
Wyładowaliśmy klatkę i wypuściliśmy drób na wybieg, zamiast zamknąć gadzinę na
kilka dni w kurniku. Nagle poczułam, że ten płot jest bardzo, ale to bardzo
niziutki.
Nie minęło wiele czasu, a Pogwizd już siedział na płocie.
Kurki też jakby latały za wysoko. Tylko i wyłącznie kurzej dezorientacji,
spowodowanej nieznanym im miejscem, zawdzięczamy fakt, że Chłop wyłapał te kury
i po kolei zapakował do kurnika. Jaja zaczęły się z kogutkiem. Polowanie na Pogwizda,
który latał sobie po całej naszej posesji trwało z pół godziny. Nie
złapalibyśmy dziada, gdyby nie wpakował się w gęste krzaki berberysu. Upoceni i
nieco oszołomieni zabraliśmy się za stawianie woliery. Z braku lepszego
materiału wykorzystaliśmy siatkę leśną, która docelowo miała być szkieletem dla
gęstej plastikowej struktury.
-Zanim odkryją, że przez te oczka można wyjść, to zdążymy
położyć gęstą siatkę- rzekłam i wypuściliśmy kury, które spędziły 2 dni w
zamknięciu, aby przywykły do miejsca.
Wieczorem okazało się, kto w tym obejściu ma kurzy móżdżek.
-Kogut wybrał wolność- rzekł Chłop, gdy wieczorem omiótł
spojrzeniem cały wybieg.
-Kur też jakby mniej się zrobiło.
Kogutka znalazłam na
drzewie w sadzie. Dwie kurki kręciły się w pobliżu siatki. Ku mojemu
zdziwieniu, bo powoli zaczęłam się już z Pogwizdem żegnać, kiedy go spłoszyłam,
poszybował w stronę wybiegu. Przez oczko w siatce wskoczył za ogrodzenie. Tam
dopadł go Chłop. Zapakowaliśmy na nocleg cały drób do kurnika i z ulgą
poszliśmy spać.
Następnego wieczora kilka kurek było już w kurniku. Pogwizd
miał chyba gorszy dzień, bo dał się złapać pierwszy. Zapakowaliśmy resztę.
Wydawało nam się, że brakuje jednej kury, ale zbagatelizowaliśmy sprawę. Pewnie
siedziała już w kurniku. Trudno po ciemku je policzyć.
Rano Chłop otwiera
kurnik, a tam 9 kur. Hm… zgubiliśmy kurę. Rozglądamy się, nie ma. Cóż, po
śniadaniu ruszymy na poszukiwania po sadzie. Ruszyliśmy. Idziemy. Kury nie ma, nie
ma też obecności śladów, że kurę coś zeżarło w nocy. W końcu jest biała, rzuca
się w oczy.
„Ciekawe czy ten facet ma wciąż te leghorny? Poczekam
jeszcze kilka dni, pogubią się następne i dokupię. Tylko co ja mu powiem, że
uciekły mi kury? Wstyd. A, powiem, że tak mi się spodobały, że chcę więcej”-
myślałam przemierzając hektary sadu.
Po trzykrotnym bezskutecznym przeczesaniu sadu wróciliśmy
smutni na naszą posesję. Pod siatką czekała zaginiona kura. Może jakaś inna
wyszła? Liczymy. 10 kur.
Następny wieczór przebiegł bez niespodzianek. Wyłapaliśmy
kury i je policzyliśmy. 10 kur i Pogwizd. Dobra nasza.
Kolejny wieczór, mocny zmierzch, my jesteśmy zmęczeni po
całodziennej ciężkiej pracy. Niektóre kury są już w ciemnym kurniku, reszta
jest na wybiegu. Liczymy kury. 9 kur. Liczymy oboje, kilkukrotnie. I te w
kurniku i te poza. Za każdym razem wychodzi, że mamy 9 kur. Wyszłam do sadu,
rozglądam się po drzewach, po krzakach. Jest już prawie ciemno, ale biały kuper
gdzieś powinien świecić. Odpuszczam, dobrze się schowała, to może jej nic nie
zeżre.
Całą noc nie spałam przez tę cholerną zaginioną kurę! Wierciłam się wyobrażając sobie, że rano gdzieś w sadzie zobaczę tylko kupkę
białych piór.
Chłop też chyba źle spał, bo bladym świtem poszedł do
kurnika.
-Jak tam? Dobre wiadomości?--zapytałam mając nadzieję, że
zastał zaginioną kurę pod płotem, albo na wybiegu.
-W sumie to dobre- rzekł Chłop- bo z kurnika wyszło 10 kur.
Nie wiem, jak myśmy je wczoraj policzyli.
Noż kurza ich twarz! To ja po nocach nie śpię! To ja
zamartwiam się, że dokarmiam lisy, a kura sobie spokojnie śpi w kurniku?!
Obecnie nadal mamy 10 kur. Obowiązuje za to zakaz liczenia drobiu
wieczorem. 6 kurek i kogut wchodzą na noc do kurnika samodzielnie, 4 kurki
lokują się na iglaku, który im zostawiliśmy dla urozmaicenia wybiegu. Pomagamy
im spędzać noc w kurniku, może jeszcze nauczą się tam chować. A może ta czwórka jest mobbingowana i nie wpuszczana do kurnika?
Kury są super! Nie wiem, dlaczego decyzja o przyjęciu kur
pod dach zajęła nam 18 lat. Zawsze mieliśmy dobre warunki, by posiadać własne
kury. Czegoś nam jednak zabrakło. Może wyobraźni.
P.S.
Kury mają na imię: Truskawka, Poziomka, Malinka, Jeżynka,
Brzoskwinka, Morelka, Jagódka, Borówka, Śliweczka i Pigwa.
Chwilowo jeszcze ich nie rozróżniam, ale wkrótce dostaną kolorowe obrączki na łapki.