Kiedyś jedna ze znajomych zapytała mnie, jak i gdzie
spędzają wakacje właściciele agroturystyk. Jak to gdzie?- rzekłam. W dużym
mieście! I pojechałam wówczas do Paryża. No, mogłam sobie wówczas na to
pozwolić, gdyż akurat świeżo odzyskaliśmy dworek na Wólce i z powodu jego złego
stanu technicznego nie mogliśmy jeszcze przyjmować gości. Podróż ta była
niezwykle inspirująca, gdyż wyklarowałam sobie wówczas w głowie pomysł na nasz
obiekt. Wygospodarowanie 10 dni pomiędzy remontami nie było problemem. Dziś już
takiej możliwości nie ma. W sezonie trzeba pracować.
Po kilku intensywnych wiosennych weekendach, postanowiliśmy
w czerwcu zeszłego roku zrobić sobie mały antrakt. Wygospodarowaliśmy 3 dni
powszednie i udaliśmy się na wschód w okolice Magurskiego Parku Narodowego. Tam
nas jeszcze nie było.
Pomimo, że pochodzimy z Dolnego Śląska, z miejsca, dokąd po
wojnie trafiła większość łemkowskiej społeczności, nic nie wiedzieliśmy o tej
grupie etnicznej. Bardzo byliśmy ciekawi, czego uda nam się o nich dowiedzieć w
miejscu, które zamieszkiwali od wieków. Kusiły nas zabytki na szlaku
architektury drewnianej, czyli przede wszystkim urocze drewniane cerkwie,
będące w dużej części kościołami katolickimi oraz wyludnione, zrównane z ziemią
wymarłe wioski widma, o których jedynie czytaliśmy.
Nie jest łatwo znaleźć gospodarstwo agroturystyczne, które
oferuje coś więcej niż tylko nocleg. Problemem też dla wielu gospodarzy są
goście z psami. A my przecież musimy podróżować z naszymi mocno już starszymi
suczkami- goldenką Mantrą i szpicem Gają. Czasem zniechęcają też wysokie ceny
za pobyt pieska. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć kwotę 40 zł za dobowy pobyt
dużego psa typu Mantra, ale za maleńką Gajkę, która mieszka w swoim koszyku? Wprawdzie
u mnie na stronie też widnieje opłata za pieska- 10 zł, lecz jeszcze nie
zdarzyło się, abym ją od kogoś pobrała, a gościliśmy nawet briarda, wielkości
małego cielaka.
Udało nam się jednak znaleźć przeurocze miejsce, gdzie nas i
nasze dwie suczki przyjęto z otwartymi ramionami, nakarmiono do syta i otoczono
serdecznością. Nasze pieski miały pobyt gratis. Jest to Gościniec Banica w
miejscowości Krzywa tuż na skraju Magurskiego Parku Narodowego. Piękny dom z
cudowną historią i ludźmi o ciepłych sercach. Spędziliśmy tam 3 doby smakując
domowej kuchni i przemierzając terenówką Magurski Park Narodowy.
śniadanko :-)
Takie skarby przywieźliśmy z Banicy.
Kozie sery produkowane w gospodarstwie.
Stado kóz gospodarzy
cmentarz I wojenny niedaleko gościńca
Na każdym kroku są ślady dawnego osadnictwa
-Nie wierzę, w to, co jest tam napisane- rzekłam do Chłopa,
kiedy po przemierzeniu kilkudziesięciu kilometrów zupełnego pustkowia po czymś
co trudno nazwać drogą oraz przekroczeniu rzeki Wisłoki brodem (!!!), wyjechaliśmy w
Wyszowatce na cywilizowaną szosę. –Widziałeś, tam było napisane: „Zwolnij,
niedźwiedzie!”.
Nie miałam odwagi, by wysiąść i cyknąć fotę tablicom :-)
Zdjęcie udostępnione za zgodą administratora strony
Moje szare komórki przez dłuższą chwilę analizowały
komunikat. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Ostrzeżenie powinno brzmieć zdecydowanie
inaczej. Z odrętwienia wyrwał mnie następny napis: „Zwolnij, wilki!” O rzesz!
Przecież ostrzeżenie powinno brzmieć, „Spierdalaj stąd jak najszybciej! Niedźwiedzie! Wilki!” Gdzie my do diabła jesteśmy?
Na szczęście na drodze napotkaliśmy jedynie takie zdziwione
stworzenia.
Pobyt upłynął nam na jeżdżeniu od wioski do wioski w
poszukiwaniu pozostałości po dawnej kulturze Łemków.
Nie podejmuję się opowiedzieć Wam o tej zapomnianej przez
boga i ludzi kulturze i zjawiskach z nią związanych. Aby ją zrozumieć, trzeba
tam pomieszkać, przemierzyć tę ziemię na nogach, a nie tylko oglądać zza szyby
auta zatrzymując się przy pozostałościach opuszczonych wiosek- kapliczkach i
cerkwiach. Te okruchy informacji, które uzyskaliśmy na miejscu od nielicznych
mieszkających tam Łemków oraz krajobraz zastany na miejscu, dał mi pewien
bardzo ogólny subiektywny pogląd na sprawy.
Łemkowie mieli problem z tożsamością. Sami uważali się za
odrębną grupę Rusinów. Polacy traktowali ich jak Ukraińców. Nie uniknęli
prześladowań ze wszystkich stron. Podczas I wojny Austriacy traktowali ich jak
szpiegów pracujących dla Rosji i umieszczali w obozach, w których złe warunki
spowodowały śmierć tysięcy osób.
Po akcji Wisła, która wiązała się z wysiedleniem Łemków z
ich ojczystej ziemi, ci którzy nie zostali osadzeni na Ukrainie, trafili na tereny
świeżo zabrane Niemcom, do niemal innego świata. Owszem, znaleźli się na
obczyźnie, lecz polska nowa władza dała im pracę w pegeerach i urodzajną orną
ziemię. Niewielu zdecydowało się wrócić do ojczystych stron. Nie było już
dokąd. Całe wioski były zrównane z ziemią. Chaty można odbudować, ale to nie
był jedyny problem. Kamienista, nieurodzajna gleba nie mogła konkurować z
żyznymi polami w zachodniej i północnej Polsce. Łemkowie zyskali nową ojczyznę,
a choć nie mówiło się o nich głośno przez dziesiątki lat, trzymali się razem i
zachowali tożsamość.
Na łemkowszczyźnie są wioski, gdzie ponoć większość
mieszkańców utożsamia się z Łemkami. Mam delikatne wrażenie, że mogą istnieć
pewne wzajemne animozje pomiędzy Łemkami i resztą mieszkańców. Nie mam pojęcia,
jak są silne. W każdym razie, kiedy w pewnym kościele usiłowaliśmy odczytać
pismo łemkowskie na belce stropowej, podszedł do nas jeden z pracowników
zatrudnionych przy remoncie i lekceważąco machnąwszy ręką rzekł: „Dajcie
spokój, to po ukraińsku”.
Niezwykle ciekawa okazała się wizyta w miejscowości Bartne.
Są tam 2 cerkwie, prawosławna oraz greckokatolicka, która pełni rolę muzeum
(klucz u księdza :-). W tym miejscu najwięcej dowiedzieliśmy się o zarówno o
Łemkach, jak i o religii greckokatolickiej. Przewodniczką była nam mama
obecnego księdza, Łemkini, która większość życia, podobnie, jak my, spędziła
na Dolnym Śląsku. Mieliśmy tę panią tylko dla siebie. I wycisnęliśmy tyle
wiedzy, ile się dało. Poznaliśmy symbolikę ikonostasu. Byliśmy tam, gdzie nie
wolno wchodzić profanom, czyli za ikonostas.
Już to pisałam, ale chętnie powtórzę- 3 dni to za mało, aby
poznać i zrozumieć tę minioną kulturę w kontekście jej pierwotnej ojczyzny.
Czuję się, jak dziecko, któremu dano polizać lizaka przez papierek. Chciałabym
wrócić w tę okolicę, gdyż nie wszystko jeszcze „polizałam”. Pociąga mnie ta
atmosfera, dzikość, pustka. Myślę, że uprzedzona już dzięki minionej wizycie,
nie wystraszę się ani niedźwiedzi, ani wilków :-)
Mieliście bardzo ciekawą wycieczkę. Znaki i mnie by totalnie przeraziły. haha Zdecydowanie powinny brzmieć tak, jak to napisałaś. hahaha Bardzo przyjemny post, pozdrawiam cieplutko. :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo :-) Rzeczywiście, fajnie było wyrwać się na chwilkę z domowych pieleszy i odpocząć od obowiązków :-) Pozdrawiam serdecznie :-)
UsuńOstrzegawcze tablice to wcale nie atrakcja turystyczna:-) ostatnio przy Jeziorkach Duszatyńskich niedźwiedź mocno potarmosił nieostrożnego turystę, który zszedł ze szlaku i wszedł w młodnik; u nas u wlotu każdej drogi do lasu stoją takie tablice, o wilkach to szkoda mówić, bo są wszędzie, a rysia kiedyś widziałam z okna chatki na sąsiednim polu; animozje między narodami są i będą, bo wiele spraw pozostawiono niewyjaśnionych, to nie tak, że Ukraińcy poszkodowani, bo wysiedlono ich, jakie okrucieństwa, mordy działy się na tej ziemi, i to na bezbronnej ludności; trzeba o tym wiedzieć i nie zapominać; dobra taka odskocznia urlopowa, z własnym terenowcem, można jechać, gdzie oczy poniosą:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńSpotkanie z wilkiem jeszcze mieści mi się w głowie, ale spotkać niedźwiedzia na swojej drodze, to jakiś matrix :-)
UsuńRównież cieplutko pozdrawiam :-)
Spotkałam misia na swojej drodze, ale w Rumunii:-) on poszedł jedną stroną wodospadu, a ja zwiewałam drugą bez tchu:-)
UsuńRadosnych Świąt!
Cieszy mnie że udało się Wam choć na chwilkę oderwać od codzienności i "liznąć" tak niezwykły temat Łemków.Sama będąc w Bieszczadach słuchałam Przewodnika z rozdziawioną gębą jak opowiadał o Łemkach,o Ich kulturze,życiu itd...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Anetko Was serdecznie,życząc przy okazji Wam radosnych,pełnych miłości,rodzinnego ciepła i spokoju Świąt Wielkiej Nocy :)
Bardzo dziękujemy i również życzymy wszystkiego najlepszego oraz radości z odrodzonej przyrody :-)
UsuńŁemkowie to bardzo skomplikowana historia, nie każdy chce ją zrozumieć i nie każdy chce o tym opowiadać. Wiele sprzeczności, wiele krzywd, wiele żalu.
OdpowiedzUsuńMnie Bieszczady zachwyciły, tam naprawdę poczułam, że żyję, prawdziwie zwolniłam i odpoczęłam. Byłam w wielu ciekawych, atrakcyjnych miejscach, ale tu mam zamiar wracać wielokrotnie, aby ładować baterie. I chyba uda się w tym roku.
Cieszę się, że przeżyliście przygodę, że odpoczęliście, że skosztowaliście tego cudownego zakątka świata.
W Bieszczady na pewno kiedyś dotrzemy :-) Na razie posuwamy się wolniutko, ale wciąż na wschód. W tym roku może odwiedzimy okolice Dukli. Ale Bieszczady są na naszej liście. Nigdy tam nie byłam.
UsuńZawsze wynajdziecie cos ciekawego. Chcialabym tam kiedys polazic...
OdpowiedzUsuńWarto. To takie miejsce chyba nie do końca doceniane, ale może przez te pustki mające swój niepowtarzalny urok.
UsuńBrzmi ciekawie.
OdpowiedzUsuń