Zaletą opieki nad historycznym dworkiem są niespodzianki,
które czyhają na nas niemal każdego dnia. A to zadzwoni jakiś producent filmowy,
który poszukuje pleneru do zdjęć, a to w obejściu bez zapowiedzi pojawi się jakiś
pan z teatru, czy pani z telewizji, ot tak, z ciekawości.
A pewnego jesiennego dnia
odwiedziły nas panie z Małopolskiego Instytutu Kultury szukając obiektów, które
mogłyby być udostępnione zwiedzającym za darmo na potrzeby Małopolskich Dni
Dziedzictwa. Jest to cykliczna impreza organizowana co roku w maju. Powołując
do życia Muzeum braliśmy jak najbardziej pod uwagę współpracę z wszelkimi
instytucjami kultury, zgodziliśmy się zatem bez wahania udostępnić nasze zbiory
zwiedzającym.
-A czy macie jakiś doświadczenie z tego typu przedsięwzięciami?-zapytała
jedna z pań.
-Tak, oczywiście. W poprzednim miejscu zamieszkania braliśmy udział w Dniach Otwartych Domów Przysłupowych.
-Jaką mieliście frekwencję?
-Kilkanaście osób- nie bez dumy odparłam.
-A, to nie. Na nasze imprezy przychodzi kilkaset osób.
-Tak, oczywiście. W poprzednim miejscu zamieszkania braliśmy udział w Dniach Otwartych Domów Przysłupowych.
-Jaką mieliście frekwencję?
-Kilkanaście osób- nie bez dumy odparłam.
-A, to nie. Na nasze imprezy przychodzi kilkaset osób.
Troszkę osłupiałam, ale natychmiast wyraziłam zwątpienie,
czy rzeczywiście komuś będzie chciało się przyjechać na takie odludzie. Zostaliśmy
poinformowani, że na zwiedzanie obiektów są rezerwacje, a dworki bukowane są
jako pierwsze. Miałam się o tym przekonać na tydzień przed imprezą, kiedy
rezerwacje ruszyły. Już pierwszego dnia, dziesięć minut po otwarciu infolinii,
ludzie dzwonili do nas, zawiedzeni, ze smutkiem w głosie, że nie można już się
zapisać na zwiedzanie i czy nie możemy coś z tym zrobić. Nie możemy-
tłumaczyłam i zapraszałam w każdy inny dzień, wszak nasze Muzeum otwarte jest
niemal codziennie, pod warunkiem, że ktoś umówi się z nami telefonicznie na
wizytę. Ta informacja w ogóle nie docierała do rozczarowanych ludzi. Jak bardzo
człowiek potrafi być zdesperowany, aby wedrzeć się do obiektu w celu „konsumpcji
kultury” mieliśmy okazję przekonać się w weekend 20-21 maja, kiedy drzwi naszego
Muzeum zostały otwarte dla zwiedzających.
fot.S.Woźniak (MIK 2017)
Cóż mam napisać? Przeżyliśmy prawdziwy szturm na Dworek. Przez
nasze Muzeum przetoczyło się około 770 osób. Początkowo mieliśmy na zmianę z
Krzysiem oprowadzać po Dworku grupy 15 osobowe, jednak szybko okazało się, że
to nie jest możliwe. Nie sposób było odmówić (choć czasem było trzeba) osobom
spoza rezerwacji, którzy tak bardzo prosili o możliwość wejścia, że nasze grupy
ostatecznie liczyły około 30 osób. Desperacja ludzka przeszła moje najśmielsze wyobrażenia.
I o co było się tak starać? O wejście do obiektu, który można darmo odwiedzić w
każdym innym terminie. Najsympatyczniejsi ludzie prosili, inni kłamali, że
dostali informację, że to my decydujemy, kogo wpuścić do obiektu, a jeszcze
inni, których naprawdę już nie zdołaliśmy upchnąć, uważajcie… wygrażali nam i
wyzywali nas!!! Nie do uwierzenia! Gdyby ktoś mi coś takiego opowiedział,
postukałabym się w głowę!
Na szczęście impreza ta była dobrze przygotowana przez
Małopolski Instytut Kultury. Do pomocy dostaliśmy grupkę wolontariuszek, które zarządzały
tym tłumem. Dziennie mieliśmy 11 oprowadzań, po 5-6 na każdego z nas. To jest
dużo. Mniej więcej w połowie dnia miałam już mroczki przed oczami , a wieczorem
po zakończeniu byłam nieprzytomna ze zmęczenia. Mimo to uważam, że było to
niezwykle pozytywne wydarzenie. Ludzie, którzy zwiedzili obiekt, byli serdeczni,
dali nam mnóstwo pozytywnej energii i życzyli szczęścia. Opowiadaliśmy o
historii dworku, o rodzinie Feill, sprawach sądowych, jakie toczyły się i nadal toczą wokół dworku, o
losach obiektu i naszej rodziny. Równocześnie na terenie ogrodu trwały pokazy robienia
mydła, tłoczenia oleju na zimno i produkcji farb sposobami domowymi, prowadzone
przez nasze nieocenione, zdolne sąsiadki- Monikę i Olę. Do tego były kramiki z
naszymi wyrobami i panie z koła gospodyń wiejskich z domowymi wypiekami. Wszak
tegoroczna edycja Małopolskich Dni Dziedzictwa nosiła tytuł „od kuchni”.
fot.S.Woźniak (MIK 2017)
Spacer botaniczny z pracownikiem Krakowskiego Ogrodu Botanicznego
fot.S.Woźniak (MIK 2017)
pokaz wyrobu farb- Aleksandra Popławska
fot.S.Woźniak (MIK 2017)
W salonie
fot.S.Woźniak (MIK 2017)
Galeria Stefanii Feill
fot.S.Woźniak (MIK 2017)
Galeria Stefanii Feill
fot.W.Szczekan (MIK 2017)
Gajka była gwiazdą naszego obiektu,
Krzyś stwierdził, że stanie się twarzą tegorocznych Dni Dziedzictwa.
"Raczej pyszczkiem"- odparłam :-)
Więcej zdjęć z wydarzenia w naszym obiekcie pod tym linkiem.
Odwiedził nas Wicemarszałek Województwa Małopolskiego Pan
Leszek Zegzda, którego miałam przyjemność oprowadzać wraz z jedną z grup po
Dworku. Zostawił wpis w księdze pamiątkowej oraz koszulki z przezabawnym, jak
dla mnie hasłem promującym Małopolskę: „Jestem z Małopolski, wychodzę na... pole”.
Dostałam też czerwone korale i mam nadzieję, że kiedyś dorobię się reszty, bo
te stroje ludowe są obłędnie cudowne. (Ok! Wiem, że zdziwaczałam na tej wsi! :)
Podczas oprowadzania Krzyś miał dwie zabawne sytuacje.
Pierwsza, gdy opowiadał jak Politechnika Krakowska, poprzedni zarządca dworku,
bezrefleksyjnie, podczas remontu i przebudowy zniszczyła zabytkowy charakter wnętrz oraz rozebrała
budynki gospodarcze. Oburzył się na to jeden ze zwiedzających, który przed
samym wyjściem rzucił takim zdaniem:
-To nie dział architektury jest za to odpowiedzialny, to
partia kazała!
I pan uciekł nie dając możliwości podyskutowania na ten
temat :-)))
Druga zabawna historia przydarzyła się pod dyplomami,
które wiszą na ścianie w korytarzu. Moi czytelnicy zapewne wiedzą, że
skończyłam między innymi Muzeologię na UJ-cie.
Do Krzysia podszedł człowiek i zagaił:
-Pan jest muzykologiem!
-Słucham?- zdziwił się Krzyś kompletnie pozbawiony muzycznych zdolności.
-Tu jest tak napisane- człowiek pokazał palcem na dyplom- jest pan muzykologiem!
Krzysiowi opadły ręce.
-Nie ja, tylko moja żona i nie muzykologiem, tylko muzeologiem!
-Pan jest muzykologiem!
-Słucham?- zdziwił się Krzyś kompletnie pozbawiony muzycznych zdolności.
-Tu jest tak napisane- człowiek pokazał palcem na dyplom- jest pan muzykologiem!
Krzysiowi opadły ręce.
-Nie ja, tylko moja żona i nie muzykologiem, tylko muzeologiem!
Będę to opowiadała każdemu podczas zwiedzania Dworku,
zgodnie z tym, czego nauczyłam się na
owej muzeologii. Nasz profesor bardzo zwracał nam uwagę, aby każdy wykład
podczas oprowadzania, co 15 minut okraszać zabawną anegdotą.
To były dwa szalone dni. Po imprezie sprzątaliśmy 3 dni,
następne 2 odpoczywaliśmy, a w kolejny weekend, gdyż Małopolskie Dni
Dziedzictwa się nie zakończyły, wzięliśmy udział, tym razem od tej drugiej
strony- jako „konsumenci kultury” -w zwiedzaniu innych obiektów- wioski Frydman
na Spiszu i zakamarków Teatru Słowackiego. Przygoda to była niesamowita, ale to
już jest temat na zupełnie inną opowieść.