Zaległości zrobiły mi się ogromne w opisywaniu naszych
wycieczek, które miały miejsce podczas letniego pobytu na Woli. Wrócę jeszcze
do lipca, mimo że mamy już grudzień. Jakże miło przy tych chłodach wspomina się
upalne dni, choć wtedy nieźle nam słońce dało w kość.
Po opisanych wcześniej (
tu i
tu) wizytach w regionalnych
okolicznych muzeach, po trudnym
poniedziałku spędzonym w małopolskim WUOZ-ie,
we wtorek wybraliśmy się wraz z sąsiadami do Muzeum Lotnictwa Polskiego w
Krakowie. Padałam już na pysk i nie miałam za bardzo ochoty na kolejną
wycieczkę, ale warto było skorzystać z okazji. Był to dzień z darmowym
wejściem, to po pierwsze, a po drugie- ważniejsze, Chłop jest pasjonatem tego
typu klimatów. Ja mam wiele zainteresowań (czasami twierdzę, że zdecydowanie za
dużo), ale akurat sprawy związane z militariami nie należą do moich ulubionych.
Pomyślałam sobie, że dam radę. Pewnie zobaczę ze trzy samoloty, bo cóż wielkiego może być
w Polskich muzeach?
Muszę przyznać ze wstydem, że wykazałam się ignorancją i
nieznajomością rzeczy. Muzeum Lotnictwa Polskiego jest ogromne, samolotów jest tam
około miliona, a ja po 3 godzinach zaczęłam jęczeć i prawie płakać, jak małe
dziecko, że chcę do domuuuuu… do mamyyyyy… Większość czasu zatem spędziłam na
ławeczce przy kultowym ponoć Junkersie zastanawiając się, jak do licha takie
cudo z blachy falistej, z której buduje się hangary i garaże, mogło latać?
Chłop był przeszczęśliwy. Oddaję mu zatem klawiaturę, by sam podzielił się swoimi wrażeniami.
Przede wszystkim wdzięczny jestem naszym sąsiadom, Monice i
Wojtkowi, ponieważ dzięki nim możliwy był wyjazd do muzeum w czasie naszego
pobytu. [bo Chłopu nie chciało się kółkiem kręcić, he he- przypis Riannon, no dobrze, już się nie wtrącam :-)]
Muzeum zajmuje teren dawnego lotniska powstałego jeszcze w czasach
austrowęgierskich. Przed wojną było ważnym wojskowym obiektem. Zbiory
gromadzone od lat 60 tych ubiegłego wieku są obecnie jednymi z najciekawszych
na świecie. Znajdują się tu prawdziwe unikaty, wiele muzealiów jest jedynymi
zachowanymi egzemplarzami na świecie. Obok popularnych niegdyś w strefie
wpływów ZSRR konstrukcji radzieckich, w dużej części pochodzenia wojskowego,
możemy zobaczyć maszyny produkcji amerykańskiej z tego samego okresu z bardzo
ciekawą historią. Otóż zostały one zdobyte przez stronę komunistyczną w czasie
wojny w Wietnamie. Dla Wietnamczyków ale chyba tez dla Rosjan, stanowiły one
tak zaawansowaną technologię, że zdobycze przesłano w celu badań do Polski. I
właśnie tę niegdyś tajemnicę, możemy dotknąć w Krakowie.
Duże zainteresowanie,
zwłaszcza wśród gości zza zachodniej granicy, budzi wymieniony na początku trzysilnikowy
Junkers, jedna z najbardziej rozpoznawalnych konstrukcji II wojny światowej.
Egzemplarz jest naprawdę dobrze zachowany, wygląda na kompletny.
Unikalną na skalę światową grupą eksponatów są samoloty z czasów I wojny światowej. Niestety, są niekompletne, ponieważ wyzwalający ziemie zachodnie czerwonoarmiści spalili od nich skrzydła. Kadłuby i osprzęt trafiły bezpośrednio w ręce Polaków, podczas gdy wagony, na których znajdowały się skrzydła, wpadły w ręce Armii Czerwonej. Na ich przykładzie widać, od jakich rozwiązań i materiałów (głównie drewno i tkanina) rozpoczęła się ewolucja maszyn latających.
Specjalne miejsce zajmuje kolekcja silników lotniczych.
Znajdziemy tu konstrukcje od początków lotnictwa do najbardziej zaawansowanych
nowoczesnych silników. Dla mnie interesujące były prototypy i konstrukcje
eksperymentalne, np. niemieckie silniki odrzutowe z okresu II wojny światowej,
czy też samolotowe silniki diesla z lat 20/30 ubiegłego wieku. Poza tym, na co
zwróciła uwagę Monika, same formy kształty i bryły tych eksponatów są ciekawe.
Tak więc silnikownia może być interesującym miejscem nie tylko dla miłośników
techniki, ale i sztuki.
Wycieczka do muzeum lotnictwa zajęła cały dzień, a i tak nie
zobaczyłem wszystkiego. Tego muzeum nie można w pełni zwiedzić i poznać w ciągu
jednego dnia, dlatego też z pewnością wrócę tam i to nie raz.
Pozdrawiam
Chłop